Suliki w podróży

czwartek, 26 lutego 2015

Las Torres del Simpson

Ten pies był niezwykły, a właściwie oczywiście jest. Kiedy wróciliśmy na kemping z miasta, okazało się, że nie ma naszych, pozostawionych dla zaznaczenia zajętego miejsca, ręczników i klapek. Było już ciemno, ale pies siedział w naszej dziupli i czekał na nas. Kiedy ja do niego podeszłam, pies położył się na plecach i łaskawie pozwolił się drapać po brzuchu, kiedy Paweł do niego podszedł, stanął na wszystkich łapach, machając radośnie ogonem. Paweł zapytał go, gdzie są nasze rzeczy a pies zaprowadził go do małego szelterka z daszkiem, usiadł, podniósł łeb do góry i wskazał wzrokiem, gdzie ma szukać. Ktoś położył je wysoko pod dachem. No i zasłużył sobie na kolację.
Teraz jesteśmy w najsympatyczniejszym miejscu, ze wszystkich w czasie naszej podróży, na kempingu Las Torres del Simpson pomiędzy Coyhaique a Puerto Aisen. Ciekawe, czy ktoś wie jak wymówić nazwę tego pierwszego miasta :) Zaczepiliśmy się tu na kilka dni. Nasz gospodarz Pedro i jego żona Sandra tak się nami zajmują, że chyba zostaniemy tu już do końca podróży. Właśnie dostaliśmy ciepły, upieczony w domu chlebek ( talerz jest dużego rozmiaru ).


Piliśmy prawdziwą yerba mate, wiemy jak powinna smakować i wiemy jak ją przyrządzać. Mamy mapę ze wskazówkami, dokąd jechać dalej, gdzie się zatrzymać, co zobaczyć. Mamy rownież lekcje hiszpańskiego, gdyż nasz gospodarz pochodzi z Madrytu.
Dostaliśmy również rowery, na których pojechaliśmy przez niesamowity las, nad niezwykłą rzekę, a po powrocie nabraliśmy niebotycznego szacunku dla tych harpaganów, którzy jadą tu na rowerach z bagażami, pod patagoński wiatr, pod górę, po kamienistych drogach zakurzeni. 
Jeszcze jutro tu leniuchujemy, a w piątek jedziemy na całodniową wycieczkę kataramanem do parku Laguna San Rafael. Wtedy bedą zdjęcia.


poniedziałek, 23 lutego 2015

W drodze na północ

Hola
Objechaliśmy jezioro ( 400 km) ale było warto nawet narażając zawieszenie naszego domu na kółkach. Kilka fotek znajdziecie poniżej. 

Tu kamperowaliśmy


A tu podziwialiśmy krajobrazy


I tu też


Aż dojechaliśmy do Villa Cerro Castillo, małej osady z wielką górą, jak na załączonym obrazku. Oczywiście wleźliśmy tam ( na to szare siodełko poniżej śniegu ) aby zobaczyć transylwański zamek ( Castillo ) z bliska. 


Kilka godzin maszerowania, bo to prawie 1000m do góry i ...


... dziś mieliśmy niski poziom chmur ! Ale za to dolina przedstawiała się wspaniale


Nowości z życia codziennego. Już tak przywykliśmy do naszego domu na kółkach, że Ewa przygotowuje konfitury na zimę ( z owoców pozbieranych na kempingu ), nie jesteśmy pewni czy dotrwają do zimy, bo smakują super. Nasze posiłki codzienne są coraz bardziej atrakcyjne także w formie, właśnie jemy andruty z Dulce de Leche. Dziś Ewa przygarnęła psa, na razie pilnuje campera gdy nas nie ma.


piątek, 20 lutego 2015

Puerto Guadal


Przez pustynie Argentyny i góry Chile, przez Gobernador Gregores, Los Antiguos, Chile Chico dotarliśmy do małego miasteczka Puerto Guadal. Dziś wybraliśmy się na poważny trek do wodospadów, zapakowałyśmy pełen plecak jedzenia na cały dzień, ubraliśmy górskie buty trekingowe, wzięliśmy kijki, przeleźliśmy przez płot, po czym okazało się, że wodospad jest tuż przy drodze. Po tak poważnym wysiłku znowu zgłodnieliśmy, wróciliśmy do miasteczka, odwiedziliśmy wszystkie sklepy spożywcze, w każdym, zostawiając parę chilijskich tysięcy, pogadaliśmy ze wszystkimi psami, prawie zapłaciliśmy mandat za parkowanie po niepoprawnej stronie ulicy, chociaż jedynym samochodem w miasteczku był nasz, opedziliśmy się od tłumu młodzieży z plecakami, którzy koniecznie chcieli z nami jechać dalej. Na wczesny obiad upiekliśmy cukiniowe placki, omawiając jednocześnie co przygotujemy na kolację ( dla nas to drugi obiad) i wymyśliliśmy przypiekane chilijskie bułeczki z kurczakiem po chińsku z indyjskimi przyprawami, a na deser chilijskie wafelki, które przekładamy dulce de leche i dżemem brzoskwiniowym, takie wafelki koniecznie muszą chwilę poleżeć, żeby nabrały odpowiedniej chrupkości. Tak mija nam dzień, jak widzicie, zupełnie przyziemnie.




Puerto Guadal



środa, 18 lutego 2015

Chile Chico and Lago General Carrera

I hope, all our readers understand Polish now, so our english posts are not needed anymore. However, if you still have a problem with Polish, the last one was about probably the most beautiful mountain worldwide called Fitz Roy. It is really amazing place


We moved a few hundred km north last few days and hoped to get ferry through a biggest lake in Chile called General Carrera. Unfortunately ( or fortunately ) they didn't have room for our motorhome in next few days so we have been forced to drive around the lake. It is just 400km extra drive on gravel, but ... just have a look: 



The road is challenging a lite bit, but we are well informed and prepared in advance:


Time has stopped here. We are not looking for even more challenges, but you can believe or not it is the only road going from the Argentinian border to the north Chile. We are not in hurry so it will take a few days to reach ,civilisation' again. 


 Today is day off so we do shopping ( visited all shops and spent 5$ in total ) in the small town called Puerto Guadal. I almost paid penalty as I parked on the wrong site of the street and as it was the only car in the village  ... 


niedziela, 15 lutego 2015

Podobno najpiękniejsza góra świata

El Chalten. Małe górskie miasteczko u podnóża masywu Fitz Roy. Mamy dziś dużego farta do pogody. Podobno tej górki to prawie nigdy nie widać bo zawsze jest w chmurach, Ewa wyczytała, że indianie nazywali tę górę wulkanem bo uważali, że chmury to dym, wydobywający się z krateru. A tu proszę widok ze ... 150km po drodze z El Calafate:


Tu już trochę bliżej jakieś 40 km przed masywem:



El Mirrador para Tìo Pedro. Serro Torre:


Wydaje się, że to zwykła górka, ale ... to miasteczko u podnóża po prawej  - El Chalten, jest na wysokości 300 mnpm, a ta góra nad nim - Sir Fitz Roy ma 3400m ! Wygląda to niesamowicie.


Dziś obozujemy na kempingu Bonanza nad rzeczką razem z 4 psami, 2 baranami, kilkoma końmi, kotem i krążącymi nad nami kondorami. Psy znalazły skarpetkę i zrobiły z niej podkolanówkę :) Jest cool, czego i czytelnikom zespół redakcyjny życzy jako, że dziś czasowo mija połowa naszej wyprawy. Jak do tej pory przejechaliśmy i zrelacjonwaliśmy ponad 6000 km przez tereny jeszcze nie popsute przez cywilizację.


Nasi strażnicy na kempingu


czwartek, 12 lutego 2015

Los Glaciares NP

Dużo już widzieliśmy na świecie, ale takich lodowców jeszcze nie. Tu można sobie wyobrazić jak wyglądała epoka lodowcowa, ale właściwie należałoby popłynąć do Arktyki. Chociaż tu jest na pewno więcej kolorów, dochodzą różne odcienie zieleni, brązu i błękitu.

Jedziemy w kierunku Perito Moreno

Perito Moreno, z punktu widokowego

Juz trochę bliżej, jeszcze ta sama chmurka jest widoczna

Prawda, że piękny jest?



środa, 11 lutego 2015

Torres del Paine

Ten park jest odlotowy. Z Ushuaia przez Rio Grande, Cerro Sombrero (tu spaliśmy koło kina na placu centralnym miasta ), promem z Punta Espora do Punta Delgada, przez Puerto Natales gdzie na kempingu o powierzchni 40 m2 zaparkowały 4 kampery, bo to jedyny camping w mieście, dotarliśmy do miejsca, które jest dla nas number one. Siedzimy tutaj, jeździmy, chodzimy na wycieczki, oglądamy, z każdej strony te górki, szmaragdowe i lazurowe ( tak, to są dwa różne kolory) jeziora, laguny i nie możemy się nadziwić. Po południu chmury, deszcz, wieczorem chmurki i wiatr, rano bajka ( to nie jest Photoshop ) 

To ta bajka.





I dziś to samo. Do wiatru już przywykliśmy, 


Na wieczór planujemy Bee Geesów, wino chilijskie ze szczepu carmenere, stek argentyński i krem brüle.
Poznajemy ciekawych ludzi. Właśnie rozmawialiśmy z francuskimi podróżnikami, będącymi od 40 lat w trasie swoim mercedesem kamperem. Afryka, Australia, Ameryka Południowa w ich kieszeni. Auto zostawiają na francuskie wakacje w Buenos Aires, i wracają, aby przejechać kolejny odcinek Ameryki. Nawet zaprosili nas na zwiedzanie kampera, zapamiętaliśmy kilka patentów, np jak z kuchni zrobić łazienkę. Jeszcze kilka dni tu posiedzimy.

niedziela, 8 lutego 2015

THE Wind

Some of you may recall levels of temperature in Australia (hot, very hot and f...hot ) . I believe we may create the similar wind scale here in Patagonia. The only difference is that the 3rd level is permanent... If you would like to get some of our driving experience at home please try the following:
- take two pieces of plywood 2x3m and 3x7m
- mount it vertically to your car ( smaller at the front, bigger at the right side )
- wait for the 50-70km wind
- find the gravel road 
- drive ( you may ask friendly truck owner to drive in front of you ) 
- I wish you good luck and a lot of fun . 
I don't need to add that whatever direction you decide the Murrphy's rule works and you will have only head or side wind  never on you back ! It is more about sailing than driving in Patagania .

You may also find different difficulties on the road:



Anyway we have reached our final south destination in Argentina city called Ushaya ( close to Cape Horn :) ) . Unbelievable place, with blue water, high mountains, white glaciers and the first green trees we could see in last 10 days. 



Food - it is a beef country for sure,  in a city located at the fiord they have only one fish shop open from 9;30-12.00 and 17;00-19;00 . At the same time it is the richest place in Argentina in terms of fish spices. Restaurants - we do not recommend at all, food for tourists, not great and very expensive ( glass of fresh orange juice - 10$ ), but you can buy all components and cook yourself  - what we do ! 

On our way to Torres del Pine ( Glaciers Kingdom ) where we plan to stay for a couple of days. 

It is my lucky day today as they had diesel at the petrol station, no need to sleep here and wait for delivery. 



but they didn't have too much space at the camping at Puerto Natales ...






czwartek, 5 lutego 2015

Al fin del mundo

Z przygodami na granicach dotarliśmy do argentyńskiego miasta Ushuaia. Na granicy argentyńsko chilijskiej okazało sie, że w Argentynie byliśmy nielegalnie. Nie wstawili nam pieczątek w paszportach. Trzy godziny nas przetrzymali, pobrali karę 300 pesos od osoby, powstawiali odpowiednie pieczątki i wpuścili do Chile. Następna granica chilijsko argentyńska miała być za kilkadziesiąt kilometrów. Przejechaliśmy koło informacji turystycznej bez specjalnego zainteresowania, a po następnych 5 kilometrach okazało się, że już jesteśmy w Argentynie, piękne powitanie: Bienvienidos en Argentina trochę nas obudziło.  Tym razem nie zostaliśmy wyrejestrowani z Chile, ani zarejestrowani w Argentynie. Zawracaliśmy w tempie przyspieszonym do tej informacji turystycznej, no bo to właśnie była granica. Na szczęście nikt nie zwrócił na nas specjalnej uwagi ( jak to na granicach bywa :) Grzecznie jak aniołki odbyliśmy wszystkie procedury i mamy nadzieję, że w tej chwili jesteśmy w Argentynie legalnie. 

W parku Monte Leon

Ushuaia to punkt najbardziej dla nas wysunięty na południe Ameryki i podobno świata też. Dalej nie jedziemy. Ziemia Ognista jest urzekająca i warto się tu telepać przez ponad 3000 kilometrów. Znaleźliśmy cukiernię z pysznymi ciastkami. Ale w restauracji oczywiście jak zawsze zachęcają do steku z jajem sadzonym na wierzchu i z frytkami. Kurczaka najchętniej podają w postaci smażonej piersi na patelni (pollo a la plancha) też z frytkami. Należy sobie wszystko przyprawić samemu, bo nawet nie solą za bardzo. Ale ciastka mają smaczne, szczególnie te z dodatkiem dulce de leche czyli tego kremu, który u nas dodaje się do andrutów.



Słowo o psach
Ameryka Południowa to według nas kontynent na którym psy są bardzo szczęśliwymi stworzeniami. Wałęsa się ich po ulicach dużo. Są wielkie, zadbane, puszyste i przyjazne. Prawdziwe górskie psy, wszystkie wyglądają na rasowe. Zajmują najlepszy kawałek chodnika przed wejściem do sklepu, wyprowadzają turystów na wycieczki w góry, pozwalają się przez chwilę pogłaskać, ale nie za długo, zjedzą wszystko, co zostanie na talerzu. Każdy z nich nadaje się do adopcji.

W kolejce przed kliniką weterynaryjną

Strażnik Santa Cruz