Suliki w podróży

czwartek, 29 września 2016

Oazy

Środa 28ego , tak to już miesiąc od kiedy mieszkamy w Fiacie i chodzimy w klapkach z własnej woli ...

Po dwóch nocach na prawie bezludnej ( czytaj - brak leżaków i parasoli ) plaży koło Kemer nadszedł czas na Antalyę, stolicę tego regionu. Zaparkowaliśmy nasz dom przy deptaku, przepakowaliśmy się na rowery i jazda do miasta. Miłe zaskoczenie, szerokie plaże ze strefą zieleni, góry w tle. Jedziemy do starej portowej części miasta. Jest ścieżka rowerowa, czysto, fontanny na drodze, stary bazar, pyszne rogaliki i çay. Miasto robi na nas bardzo przyjemne wrażenie, piękne położone, bez widocznych wielkich hoteli, jakoś tak normalnie, nie turystycznie. Jeszcze tylko szybka kąpiel koło parkingu i w drogę do Side. 


Nowa Antalya


Stara Antalya 


Na çayu


Jedziemy wzdłuż morza, ale go nie widzimy. Od 50ciu km ( tak nie od 5ciu) ciągną się hotele i hotelowce. Dostępu do plaży praktycznie nie ma .... Tuż przed Side znajdujemy kilkuset metrową wyrwę w ciągu hotelowym z pakingiem, WC z prysznicem i zieloną trawą, taka oaza zarządzana przez miasto. Coś dla nas bo już późno i czas na obiadokolację - all inclusive. Rano rowerki do centrum, jedziemy wzdłuż 5m plaży, zapełnionej głównie Niemcami, trochę Anglików i Rosjan. wszyscy solidarnie ramię w ramię leżą na hotelowych leżaczkach, każdemu przysługują jakies 2m2 Centrum Side całkowicie zdominowane przez przemysł turystyczny, çay po 4 TL więc szybko uciekamy. 

Widok z Side 


Patrząc na Galileo ( to nasza offlinowa mapa i przewodnik zarazem ) widzimy tylko jedną zieloną kępę po drodze do Alanii. Bingo ! Znowu wyrwa w hotelocach na pięknym półwyspie ze starymi sosnami i eukaliptusami, mała piaszczysta plaża zarządzana przez miasto. Jest miejsce na piknik i kamperowanie dla lokalsów więc i dla nas znajdzie się miejsce. Nie wiemy jak to się nazywa ale polecamy ! 




poniedziałek, 26 września 2016

Życie po turecku

Teraz będzie post bez plaż i ładnych widoczków. Powoli poznajemy lokalne zwyczaje i pilnie uczymy się tureckiego. Dziś do naszego słownika dołączyliśmy Gule Gule. Reakcje Turków na nasze próby używania tureckiego przechodzą nasze oczekiwania - wszyscy się uśmiechają i nie wygląda to na uśmiech z politowania. Zamawiamy iki çay, tylko tam gdzie starsi panowie grają w te ich gierki, zawsze kosztuje 1 lira i często parzy się tak jak na zdjęciu poniżej, koza węglowa i samowarek. Zawsze po wypiciu mówimy Tesekkur co rozładowuje emocje - obcy w knajpie.


Çay jest zawsze podawany w takich szklaneczkach i na takich spodeczkach, jest mocny, a obok leżą dwie kostki cukru. Konsument jak widać zadowolony.



Widzielismy też kilka miejsc, gdzie można zapalić to co poniżej (Szisza), ale jeszcze nie próbowaliśmy.


Te trzy Panie do importu do Polski i zasilenia lokalnego biznesu kulinarnego pieką Gozleme. Są to cienkie placki jak naleśniki z wkładką albo z sera ( biały, trochę jak bryndza ), albo z okruchami mięsa, albo z nutellą gdy w pobliżu są Anglicy. Mogą też być w wersji nieco grubszej jak pita ( po lewej na zdjęciu ) ale jeszcze nie wiemy jak się wtedy nazywają - też dobre i mogą być z żółtym serem. Na stolikach stoją zazwyczaj zielone papryczki do smaku - trochę wykręcają, ale na pewno zaostrzają apetyt. 




Język mają trudny, ale może to wynika z historii, pożej najdłuższy napis w języku Licyjskim (4 w pne), obok było to napisane po grecku co umożliwiło rozszyfrowanie tych fajnych literek.


Nie poddajemy się ! 

niedziela, 25 września 2016

D400 od Fethyie do Kemer

Hej, Tadziu, czy jeszcze pamiętasz jak byliśmy w zeszłym roku w Turcji, w Kemer? Cały miesiąc kręcił dziadek kółkiem, żeby dojechać na tę plażę, gdzie jedliśmy frytki, gdzie spałeś pod drzewkiem obok małej restauracyjki. A wtedy dolecieliśmy tu samolotem w trzy godziny. Siedzimy u tego pana pod drzewkiem i pijemy piwko Efez, obok para niemieckich emerytów tańcuje przy piosence Denisa Russosa :) 

A przez takie miejsca przejechaliśmy od ostatniego postu:

Oludeniz, nie zdążyliśmy zrobic żadnego zdjęcia, gdyż nie znaleźliśmy miejsca, gdzie mogliśmysię  zatrzymać. Piękna kiedyś laguna z białego piasku została kompletnie zdewastowana przez Angoli, którzy przyjeżdzają tu na wakacje. Laguna przykryta jest leżakami i parasolami, a w wąwozie do niej prowadzącym wybudowano mnóstwo hoteli. Wokół zbocza gór porośniętych piniami spadają pionowo do morza lazurowego, a wysepki i poszarpana linia brzegowa dopełnia obrazu.

Tego dnia dotarliśmy do Kayakoy, greckiego wymarłego miasteczka, które Grecy zmuszeni byli opuścić w latach 20-tych poprzedniego wieku:


Fethiye:

Groby licyjskie wydrążone w skale w Fethiye:


Market w Fethiye, gdzie jedliśmy pyszne gözleme, dobry pomysł na biznes w Polsce, trzeba tylko mieć skarb w postaci takich trzech pracowitych Turczynek:


Xantos, ruiny miasta licyjsko-perskiego:



Plaża, do której zjeżdża się z mostu na wózeczku, jakich wiele przy malowniczej drodze D400 z Fethiye do Kemer:


Przepiękna droga wzdłuż morza Śródziemnego, którą polecamy:




















piątek, 23 września 2016

Na granicy między morzami

Jesteśmy w miejscu gdzie morze Egejskie łączy się z morzem Śródziemnym. Roślinność i widoki już też bardziej Chorwackie. Plażowalismy pod piniami niedaleko od Akyaki, razem z nami koczowali Afgańczycy. Wymieniliśmy melona na bimberek i przeżyliśmy pierwszy deszcz od wyjazdu z Polski. Wytchnienie .. tylko +21 i zapach wilgotnego lasui. I już po deszczu ale ,tylko' +28C.

Akyaka z bliska 

I z daleka


Z marynarką wojenną w stanie pełnej gotowości i w pełni połączona ze światem zewnętrznym.



Dziś przejeżdżamy przez Marmaris, małą wioskę rybacką ( he, he ) i szukamy miejsca na postój na półwyspie Datça. 


Droga wije się po szczytach gór, a półwysep w najwęższym miejscu ma tylko 800m szerokości. Słynie z miodu i migdałów. Śpimy na płaży pod tamaryszkami i podziwiamy zachody słońca. W miasteczkach sezon się skończył, restauracje tracą obrusy, parasole, słychać stukot rozłupywanych migdałów. Jeden Turek przyniósł nam kilka kieszeni migdałów w prezencie, drugi Turek ze Stambułu wpadł do nas na kawkę i chałwę. Odwiedzają nas piękne, wysokonogie psy, ale nie chcą jechać z nami dalej. 

Pod tamaryszkami



Rozłupywanie migdałów metodą kamienia łupanego

Samotna turystka w Ovabükü


Półwysep Datça








wtorek, 20 września 2016

Lekcja historii w Efezie i night life w Bodrum

Halo halo tu Suliki.  Byliśmy w Efezie, fajne ruiny. Kiedyś było to miasto portowe, największe w tej części świata, coś koło 200.000 mieszkańców . Dziś musieliśmy pedałować 7 km z kempingu nad morzem aby podziwiać to co z niego zostalo, morze się trochę cofnęło. Zbliżamy się do Bodrum, mocno znanego resortu turystycznego w Turcji. Kto by pomyślał, że my w naszym wieku będziemy spali na ulicy w Turcji? Niech żałuje ten, co tu nie spał, może zamieszkamy w Brzeźnie na deptaku, co ty na to Agatko? Byliśmy też na lodach bez kolejki, też były dobre, organiczne domowe. Leżymy na leżakach, ustawionych przy plaży na publicznym parkingu, 30 stopni, 21sza wieczorem, prysznic plażowy obok, Muezin zawodzi w tle. Jest cool, a słońce zachodzi.


Efezu pilnują głównie koty



Ale trochę historii można podziwiać. Te jasne kolumny to portal biblioteki.


Droga do morza ...kiedyś prowadziła 


Dziś dzień na Bodrum, centrum nocnego życia Turcji. Zaczęliśmy w dzień , +37C i brak wiatru, ale już trochę się przyzwyczailiśmy, więc poszło gładko. Deptak, zakupy, woda, deptak, zakupy, woda itd. A jakże byliśmy też w muzeum archeologii podwodnej - bryły szkła z 14ego wieku przed naszą erą, płyty miedzi , amfory z winem, oliwą, złote ozdoby i oczy statku które miały go przeprowadzić przez burzliwe morza... chyba się nie do końca udało.  A wieczorem ( dojeżdżamy autobusikiem z naszego pola kempingowego na parkingu ) deptak, zakupy, deptak, zakupy , bez wody jest tylko +31C.

Bodrum w dzień



My nocą w Bodrum na iPadzie 








środa, 14 września 2016

Na gumowych lodach w Foça

13 września

Nie udało nam się odwiedzić Pergamonu, dziś pierwszy dzień czterodniowego święta muzułmanów i dlatego pergamon nieoficjalnie jest zamknięty. Postaliśmy  przy wyciągu na wzgórze, gdzie Zeus rzucał gromami, próbowaliśmy sforsować bramę i zadecydowaliśmy odwrót. W wielu domach ( na balkonach również ) ubijają barany, krew nie cieknie rynsztokami, jak w Szewszawanie w Maroku.
Przejechaliśmy dziś drogę wzdłuż wybrzeża pomiędzy Yenifoça i Foça, krajobrazy bardzo podobne do chorwackich, jedynie śmieci na poboczach więcej, każda ładniejsza zatoka zajęta przez kamping, na którym od nas żadają  50 lirów za jeden dzien, na którym my pięknie dziękujemy i jedziemy dalej. Jeśli turyści cierpliwi i wypoczęci, to znajdą zatokę za 0 lira. Stoimy sobie pod eukaliptusami rodem z Australii niedaleko miasteczka Foça. Przy samej linii brzegowej stoją Niemcy luksusowym kamperkiem i kilka tureckich rodzin. Kolegom z Niemiec jakoś nie farci, jak przyjechaliśmy byli sami pod drzewkiem nad brzegiem morza, za dwie godzimy kilka tureckich rodzin rozbiło się na około, Niemcy po krótkiej dyskusji przesunęli sie o 20m pod lampę. Jako, że jest to jedyna lampa ... wszystkie dzieci bawią się, gdzie jasno czyli na podwórku u Niemców. 
Zmierzch już zapadł, ale temperatura jak w Australii, i można siedzieć na zewnątrz. W miasteczku Foça jest lodziarnia rekomendowana przez Tripadvisor, a że lubimy ostatnio stać w długich kolejkach, to spróbowaliśmy najbardziej gumowych lodów w Turcji. Mają kilkanaście smaków o trudnych do wymówienia nazwach i są zupełnie inne niż nasze, ale mniam mniam. Codziennie popijamy çay w klubokawiarniach dla lokalnych gości, gdzie wszyscy starsi panowie grają chyba w rubikuba , musimy to jeszcze rozpoznać. 

Uliczka w miasteczku Ayvalik 


To jest Azja


Wrzesień na półkuli północnej


Izmir, najbardziej zachodnie miasto w Turcji


Trzej muszkieterzy








niedziela, 11 września 2016

Z Assos na Wysepkę Alibey

10 września, sobota

Dwa dni temu z półwyspu Gallipoli przepłynęliśmy przez cieśninę Dardanele na promie do miasta Canakkale i jesteśmy już w Azji Mniejszej. 


Promujemy przez Dardanele


Podróżujemy od plaży do plaży. Dopóki jest wiatr, nie jest ' fucking hot'. Ale kiedy powietrze stoi, lepiej się chować, póki czas. Chociaż sezon tu też się kończy, w ciągu dnia cały czas 34 stopnie. Nie da się tu umrzeć z głodu, na każdym kroku restauracja typu 'open air'. Wczoraj nocowaliśmy w Assos na przeciwko greckiej wyspy Lesbos.


Wyspa Lesbos

Morze patrolował okręt wojenny, pewno w poszukiwaniu uchodźców. Zwiedziliśmy pierwsze antyczne ruiny świątyni bogini Ateny. 


Assos, świątynia Ateny


Turcy są wyluzowani, bardzo sympatyczni, pozdrawiają nas często i cieszą się, że tu jesteśmy.
Psy i koty czują się jak w domu, w parkach są dla nich wystawione poidła, chrupki i budy. Mają tu swoje miejsce, tak samo jak ludzie i wydaje się to bardziej humanitarne niż zamykanie i uśmiercanie zwierząt w schroniskach.


Dziś jesteśmy na wyspie koło Ayvalik. Najpierw skręciliśmy w lewo i było pustynnie, co mogło grozić udarem słonecznym, potem skręciliśmy w prawo i trafiliśmy na piękne stare miasteczko, które jakimś cudem przejechaliśmy bo ulice są tylko trochę szersze od naszego domu na kółkach ( lokalni musieli wchodzić w bramy ). 

Kawałek Grecji w Turcji


Teraz kamperujemy na parkingu koło meczetu ( 5 x pobudka ), krzesełka wystawiliśmy na bulwarze i planujemy wystawić czapeczkę z napisem :
Zbieramy na powrót do domu:
- selfie 2 Lira
- oglądanie campera 5 Lira
- prysznic 10 Lira 
Byliśmy juz na kalmarkach - pychota i tureckiej kawce pychota as well. Teraz popijamy piwko Efez w miejscu publicznym i chłodzimy sypialnię przed nocą . 

piątek, 9 września 2016

Otomin górą w Bułgarskiej Republice ...

Jakże miło po 2300km w aucie spotkać sąsiadów, wysmarowanych leczniczymi błotami na złotych piaskach jeszcze trochę malowniczego wybrzeża Bułgarii ! Dzięki uprzejmości hotelu kamperujemy przy hotelowym parkingu, a dzięki Otominianom korzystamy z plaży i innych dobrodziejstw cywilizowanego świata ,allinclusiv'. Planowaliśmy wycieczki rowerowe po okolicy, ale po pierwszej próbie szybko zorientowaliśmy się, że jesteśmy celem dla kierowców i przerzuciliśmy się na transport lokalny czyli komunikację autobusową. Jeszcze nie wszystko zabetonowane na wybrzeżu Morza Czarnego, ale niewątpliwie Bułgarzy idą w tym kierunku. Dobrze, że perełki jak Nessabar czy Sozopol ocalały. 

Po discopolowych nocach w hotelu kamperujemy pod Sozopolem na wydmowej plaży. Generalnie świat nieodremontowanych lat siedemdziesiątych miesza się tu z niedokończoną wizją kurortu w stylu Las Vegas... ot taki lokalny klimat. Jutro ruszamy do Turcji. Pozdrawiamy borowinowo znad Morza Czarnego.

Konie w parku Central Bałkan
Tu spało się świetnie
W Sopocie tez spaliśmy jak dzieci
Cerkiewka w Nessebarze