Suliki w podróży

sobota, 31 października 2009

Sydney

Fajnie, że jesteśmy w Sydney. Mamy znowu piękną plażę, ocean, lagunę, trzy baseny nad morzem. Mieszkamy w Mona Vale, do Manly docieramy samochodem, a z portu w Manly promem w pół godziny do centrum Sydney. Opera z morza wygląda pięknie, z resztą sami zobaczcie na zdjęciach.
Photos

czwartek, 29 października 2009

Nowa Południowa Walia

28.10.
Wybrzeże w Północnej Nowej Południowej Walii to kraina, tonąca w zieleni i plażach. Na prawo plaża na lewo plaża ( jest to tu możliwe ) i wszystkie dzikie nawet te koło autrostrady. Przez dwa dni brakowało nam bardzo słońca. Deszcz chciał nas zatopić, ale dziś się rozjaśniło. Odwiedziliśmy Dorrigo National Park. Po dwóch dniach zwykłego deszczu droga do parku wyglądała jak po kilku dniach tropikalnej ulewy. Lasy stały w jeziorach. A wodospady nareszcie pokazały co potrafią. Dziś dotarliśmy do North Haven, trochę na południe od Port Macquarie. Mała mieścina nad zalewem, gdzie wędkarze namiętnie próbują łowić ryby na krewetki, ptaki takie jak mewy, czarne nurki, pelikany polują na ryby, delfiny połykają ryby, a przy okazji tańczą w wodzie. Wszystko dzieje się przed zapadnięciem zmierzchu. Trzeba się najeść zanim zajdzie słońce. Bo jeszcze należy wyczyścić piórka i wysuszyć skrzydła na słońcu. A na kampingu papugi z różowymi brzuszkami dokazują na drzewach, te zielone z niebieskimi główkami sprawdzają co mamy na talerzach, a ptaszki z żółtymi oczkami czekają na dobry kąsek. Najpiękniejsze są kukaburki. Są to ptaki wielkości naszej sroki, ale z dużymi głowami, mocnymi dziobami, mają białe brzuszki i szare skrzydła. Są gdzieś na naszych zdjęciach z poprzednich dni. Te ptaki lubią mięso, są spokojne, niestrachliwe i delikatne. Ludzie się z nimi zaprzyjaźniają, ale pozostają dzikie. Dziś widzieliśmy jak mała dziewczynka w różowej sukience karmiła tego ptaka na balkonie. On siedział spokojnie na poręczy, a ona dawała mu smaczne kąski. Australia to ptaki.
Australijczycy to przyjaźni i pomocni ludzie. Załapaliśmy się na imprezę kempingową, pogadaliśmy z tubylcami o aborygenach, dostaliśmy kilka cennych informacji o ciekawych miejscach po drodze i na koniec dostaliśmy butelkę wina marki wino ale z ich rodzinnych stron. Powiedzieli żeby w gości z nim nie iść, ale wypić się dało oczywiście poza ‘alkohol free zone’ … tych ostatnich jest chyba więcej niż Internet Access Points. Generalnie jest cool.
29.10
Dotarliśmy nad jezioro Macquire. Tak naprawdę to z jednej strony drogi jest jezioro z drugiej morze, jak jest przypływ to morze daje wodę jezioru przy odpływie jezioro oddaje co dostało. Tak blisko Sydney, największego miasta Australii, a tak pięknie i dziko. Pas wybrzeża nad oceanem pozostaje wolny od zabudowań. Oglądaliśmy kilka domów z widokiem na morze ( tu chyba wszystkie domy mogą mieć widok na morze ) ale jakoś nie mogliśmy się zdecydować , chyba jednak będziemy dalej mieszkać w naszym domku na kółkach. Jutro Sydney.

poniedziałek, 26 października 2009

Gold Coast and Lennox Head

Ewa is ahead with Polish comments, but somebody must keep our trip under control so I am sorry. Gold Coast and places called: Palm Beach, Miami, Surfers Paradise ... what you can do except... shopping ! You could find us somewhere below:



Lennox Head, first rain today since we left Poland ... so shopping again ! Weather forecast for tomorrow: 21-23C, possible showers, windy, but you have to remember that it's spring here !

Lennox Head

Znowu były góry, ciagną się wzdłuż wybrzeża od północy do południa. Lennox Head to mała wiocha na wybrzeżu. Życie nam się unormowało, plaże ciągle dzikie, długie i piękne. Tylko horyzont bez zaburzeń bo już brak wysepek i rafy koralowej i fale potężne. Dziś pada deszcz, temperatura spadła do 24 stopni. Jest zimno. Wieje wiatr. Wiosna w pełni. Siedzimy w naszym salonie i jemy szaszłyki z krewetek i kotlety mielone z jakiejś tutejszej ryby. I pijemy wino, no bo pada deszcz.
Jutro atakujemy Sydney, albo pojutrze. A potem już jedziemy w głąb lądu.

czwartek, 22 października 2009

Bardzo wysokie góry nam się do końca nie udały. Glass House Mountains są to pojedyncze wysokie na mniej więcej 500 m strome wierzchołki, wyrastające prosto z nizinnego buszu. Miałam nadzieję zdobyć szczyt jednego z nich w spódnicy. Było dość stromo na początku, ale kawałek dalej trzeba było drapać się po skałach jak po drabinie, tu potrzeba sprawności skałkowa, albo braku wyobraźni piętnastolatka. Ponieważ nic z powyższych mnie nie dotyczy zarządziłam odwrót. Grzecznie obeszliśmy górkę szlakiem dla rodziców z małymi dziećmi.
Trzeba było zobaczyć jak sprawy się mają na Słonecznym Wybrzeżu. Obawialiśmy się tłoku, ale Sunshine Coast bardzo miło nas rozczarowało. Wylądowaliśmy w parku karawanowym w Caloundra.
Jedna z Glass House Mountains
Oczywiście piękne wybrzeże, dzika plaża jak chyba wszędzie w Australii, niewysokie, zadbane domki, tonące w tropikalnej zieleni, a nasz kamping to pusty, czysty, duży, zielony park z dostępem do morza. Zajrzeliśmy także do Noosa Heads, urokliwej, dość ekskluzywnej miejscowości, położonej nad potężnym zalewem, złożonym z półwyspów, wysepek, jeziorek, zatoczek.
Dziś odwiedziliśmy pierwsze nasze duże miasto w Australii Brisbane. Bardzo nam się podobało, można powiedzieć Ameryka:))
Brisbane
Teraz jesteśmy na kolejnym słynnym odcinku wybrzeża australijskiego Złote Wybrzeże.
Dojeżdżamy do Złotego Wybrzeża
Odjechaliśmy trochę od potężnego skupiska jasnych, kolorowych wieżowców (Miami Beach albo Waikiki Beach, a nawet lepiej), gdzie Australijczycy gnają na wakacje do parków wodnych, parków rozrywki i centrów towarowych na zakupy. Przycupnęliśmy w Burleigh Heads, obecnie mieszkamy przy Fifth Avenue, a toalety mamy przy Thirth Av. i Sixth Av. Właśnie po naszej ulicy przejechał pan, sprzedający świeże owoce morza. Chcieliśmy jutro znowu jechać w góry , ale tu jest tak ładnie, że chyba poleniuchujemy na plaży, popływamy w basenie, pogapimy się na pelikany i papugi, zajrzymy nad rzekę. Góry pojutrze.

wtorek, 20 października 2009

Whales, dolphins and Rainbow Beach

So we have just finished our short holiday in Yeppoon… thanks to friends living here we could stay at the superb house with the beautiful sea view, had our own bed with breakfast, lunch and dinner included , excellent home atmosphere just amazing , THANKS ! We passed the tropic of Capricorn at Rockhampton so we are not in the tropical zone any more. You can believe or not but it’s really visible and noticeable after first 100km from the tropic, more green colours everywhere and not +40C anymore ( 26-29C day and 14-16C at night brrr ) . At our first stop after we left Yeppoon at Harvey Bay we were convinced to take a catamaran boat and see Humpback Whales. Honestly they didn’t need much time to convince us as it’s like a ‘must do thing’ when you are here in October. Amazing experience, we saw several mothers with young generation swimming close to our boat, it’s really a big ‘fish’.
Have you ever seen 70 different sand colors at one beach ? If not than you have to visit Rainbow Beach part of Cooloola – Great Sandy National Park. I was a little skeptical about it , but it’s really true, please have a look at photos. Amazing , just walking on the beach ( 4x4 owners can drive, but not faster than 80km/h ) you can see all possible colours mixing in the sea, before they are really separated and flow like a waterfall(s).
As we like wild life we stayed one day more and see dolphins in the morning . It’s the next amazing story. Something like 30 years ago people from Tin Can Bay ( small fishing harbour ) helped dolphin attacked by shark. 10 days after he left the safe bay dolphin arrived again to say ‘thank you’ and since then it’s the 3 generation of the same dolphin’s family visiting harbour every morning between 7.30 and 8.30, can you imagine ? It’s two of them now, father and son, they swim 50cm from you , but they are still wild so you can not touch them .
At the local movie theatre today, interesting experience as it was 10 viewers all together and the hall ( room ? ) was almost full .

Słoneczne Wybrzeże

Niestety z internetem jest ciężko, może dlatego, że omijamy miejsca typowo turystyczne. Na przykład w Airlie Beach, tam gdzie jest dużo ludzi nasz wszędobylski Mc Donalds udostępnia internet za darmo, przy stolikach, jedząc hamburgery ludzie korzystają z WiFi. W kafejkach internetowych trzeba zapłacić 5 dolarów za pół godziny czyli prawie 15 zł. A prędkość tego netu nie jest najlepsza niestety. Z tego też powodu będziemy zmuszeni do kupienia przewodnika po Australii, gdyż moje wszystkie linki do pięknych stron informacyjnych wymagają dużo czasu.
Dziobaki w Eungella były słodkie, widoki równie bajeczne jak w Kalifornii ( trzeba się trocę ruszyć znad jeziora Tahoe, żeby docenić resztę świata :)). W czasie następnych kilku dni byliśmy wspaniale goszczeni przez znajomych naszych rodziców w Yeppoon, miasteczko urokliwe, położone na wzgórzach z pięknymi widokami na ocean. Sypialnia z prawdziwego zdarzenia, osobista łazienka, pyszne pierożki, morskie przysmaki, szampan, wino i można tak do końca świata.
Ale ruszyliśmy dalej, strefę tropikalną już opuściliśmy i trochę nam się nie podoba, że już nie jest tak ciepło. Zwrotnik koziorożca przekroczyliśmy w Rockhampton. W Harvey Bay wybraliśmy się na Whale watching czyli obserwację wielorybów. Wielorybie mamy (Humpback whales) wraz z młodymi baraszkują obecnie w ciepłych wodach blisko Fraser Island, zanim popłyną daleko na południe. Jest coś niesamowicie przyjemnego w przyglądaniu się tym potężnym cielskom (chociaż te akurat nie są największe, bo osiągają jedynie 14 metrów). Wieloryby nie uciekają, są ciekawe i chętnie krążą wokół łodzi , skacząc, pokazując brzuchy, machając płetwami i ogonami.
Great Sandy National Park jest przepiękny. Klify z różnokolorowych piasków spadają do oceanu na szerokości co najmniej kilku kilometrów. Tu udały nam się zdjęcia, bo nie zwierzęta były obiektem. Cudne zatoki, białe bezludne plaże po których jeździ się samochodami z napędem na cztery koła mogłyby znajdować się nieco bliżej Europy. Wpiszcie w Google „Great Sandy Strait”, a na pewno będzie można zobaczyć wiele pięknych zdjęć z lotu ptaka.
Odwiedziliśmy również Tin Can Bay, spokojną piękną miejscowość , gdzie można karmić z ręki delfiny. 30 lat temu przy pomoście pojawiła się delfinka , którą nazwano Scarry z synem Mystique. Od nich zaczęło się karmienie dzikich delfinów. Scarry nie widziano od 2003 roku, ale Mystique ze swoją panią delfinką przybywał jeszcze nie dawno. Teraz codziennie rano pojawia się Mystique z synem. Delfiny przypływają około 7 rano, karmienie jest dokładnie o 8, a wcześniej przez godzinę podpływają do ludzi stojących w wodzie i baraszkują, czekając na rybki. W okolicy krąży również ich stado oraz pelikany, które też mają nadzieję na łatwy łup. Delfinów nie wolno dotykać, bo są dzikie, to one decydują do kogo się zbliżą.
Teraz jesteśmy gdzieś w okolicy Glass Mountain National Park i jutro wybieramy się w baaardzo wysokie góry .

środa, 14 października 2009

wtorek, 13 października 2009

Rodeo, more info as requested

Actually it looks like quite safe competition and everybody including animals have fun ( or animals are good actors ). The only really dangerous part, but more for the bull rider is bull break in. All - cowboy/girl and calf ( sometimes young bull) start from the same point at the same time and they have to do everything as fast as possible:
- horse rider has to catch the small band which is on the calf back;
- horse rider has to catch calf on the lasso;
- two cowboys has to catch calf on the lasso, one for head one for the leg at the same time;
- cowboy has to jump on the young bull ( catching horns ) from the horse and topple it over;
- cowboy has to catch bull on the lasso, topple it over and tied 3 legs together;
- fast horse slalom;
- and bull break in… no comments;
Arena is very safe, something like 10-15 cm of sand mixed with sawdust, and you can believe or not but all animals even young ones knowing very well what is expected and how they should react. Some of them are very smart and cowboys have a real problem to catch them, some of them give up when they don’t see any chances, etc. Generally we were very positively surprised.

poniedziałek, 12 października 2009

Eungella National Park

We are at the Eungella National Park, place where Platypus lives. It’s easy to say ‘ it lives here’ much more difficult is to see it ! We have just spent more than 2,5h observing local river and finally around 5.30pm something appeared in the water - two small ( 30cm ? ) platypus. I tried to take a picture, but it was too dark, I was too slow again and only one photo out of 50 is good enough to present it. Sorry …. maybe next time.

Charters Towers in English

It’s time for a ‘little’ outback now. We are in Charters Towers situated 135km south-west of Townsville, with a population of almost …..10 000 ( whow !), however it was the second biggest town in Queensland during the Gold Age. It was just nothing here since three guys from Europe with help of local horse boy found gold. From 1871, and until 1911, some seven million ounces of gold were extracted from the region. The enormous gold reserves prompted the building of Australia's first regional stock exchange ( restored stock building photo you may find in the provided link ). Couple of hotels, banks and public buildings ( like Civic Men’s Club ) of that era are still in use today giving us some ideas of what life must have been like back in the boom times. A lot of attractions like: first dinner in the restaurant since … long time - Chinese buffet at 13A$ per person and you can eat as much as you can and Rodeo … hmmm something very special and unique ( some people call it the local folklore ). We spent all day watching horses, bulls and cowboys/girls trying to do very strange things with their lasso, but the most exciting competition was to stay on the really big bull for more than x sec. How they are doing it I have no clue , but they can stay on top of it like 10-15sec and then fly to the moon. I tried to take some photos, but it was not possible, I was too slow.

Airlie Beach i Eungella National Park

Z Charters Towers udaliśmy się do Airlie Beach, bardzo turystycznej miejscowości na wybrzeżu. Stąd odpływają wycieczki na białe, piaszczyste plaże na wyspach Whitsundays. Nie zdecydowaliśmy się jednak na ten raj, ale przespaliśmy tam noc i rano przez lasy i góry udaliśmy się do parku Eungella, gdzie czatowaliśmy na dziobaki. Na pewno wszyscy pamiętają z lekcji biologii ssaki, składające jaja i żyjące tylko w Australii. Otóż na specjalnej platformie nad rzeką:
w tropikalnym lesie wypatrywaliśmy te dziwolągi przez dwie i pół godziny aż do zmroku. Pojawiały się żółwie, rybki, smoki, ptaki, a dziobaka ani jednego. Ale cierpliwość się opłaciła i nagle w wodzie zanurkował najpierw jeden, a potem drugi platypus. Ponieważ była woda i zmrok, z 50-ciu zdjęć wybraliśmy jedno. Oto ono:



Teraz siedzimy sobie na najpiękniejszym kampingu w Australii z widokiem na cały świat, słuchamy cykających świerszczy (jeśli to świerszcze), pijemy australijskie wino i idziemy spać.

niedziela, 11 października 2009

Rodeo

Cały dzień spędziliśmy na rodeo. Rano eliminacje, wieczorem konkurs właściwy. Wieczorem bardzo uroczyście rozpoczęto program, odśpiewano hymn Australii, kowbojki były ubrane w świecące koszule, konie miały wymalowane gwiazdki na zadkach. Ci ludzie rodzili się w siodle, konie piękne, zadbane, błyszczące, byki potężne, z garbami na plecach, prawdziwe buffalo. Kto zna się na koniach i lubi patrzeć na te zwierzęta w czasie ruchu, rodeo to wymarzona dla niego rozrywka. Na trybunach głównie kowboje i kowbojki, wszyscy ubrani w kowbojskie buty, dżinsy, pasy skórzane z metalowymi cekinami, koszule zapinane na guziki i obowiązkowo kapelusze. Nawet mały kilku miesięczny chłopczyk miał dżinsy, pas i koszulę.
Konkurencji bardzo dużo: jazda na czas, łapanie na lasso młodych byczków, wiązanie trzech nóg, ujeżdżanie młodych koni i byków. Ujeżdżanie byków z ogromnymi rogami, to konkurencja na koniec imprezy, bo najbardziej mrożąca krew w żyłach. Po każdym, jednym ujeżdżaniu, stwierdzałam, że trzeba być idiotą, żeby wsiadać na takiego byka, ale każda następna jazda zapiera dech. Trzeba się utrzymać na byku (bez siodła) przez kilka sekund, potem rozbrzmiewa gong i wtedy zaczyna się zabawa, trzeba jakoś z tego wierzgającego byka zsiąść. Pomagają w tym trzej ludzie przebrani za klownów i kilku innych ochroniarzy. Kiedy zawodnik zeskoczy i cudem umknie spod kopyt i rogów, zaczyna się następna zabawa, bo trzeba tego rozjuszonego byka przegonić z areny. A byczek przebiegnie sobie wzdłuż ogrodzenia, pobucha trochę parą, pogrzebie kopytami w ziemi, przepędzi rogami wszystkich pomocników, również tych strzelających z bata i stanie sobie na środku i patrzy. Jak nic nie pomaga, wtedy wpuszczają stado innych byków, które już dają sobie radę z kumplem. Jako stado grzecznie opuszczają arenę.
Mamy kilka zdjęć, ale obrazują one jedynie trochę co tam się działo. Wygląda to czasami na pastwienie się nad zwierzętami, ale w rzeczywistości młode byczki po złapaniu, były natychmiast rozwiązywanie, stawiane na nogi i odsyłane do zagrody. Generalnie wyglądało to tak jakby wszyscy świetnie się bawili, zwierzęta również.
Zdjęcia będą za kilka dni.

Charters Towers, 9 .10.2009

Nie smignęliśmy od razu na południe. Słodycz Wyspy Magnetycznej nas zemdliła, jak porcja słodkich lodów waniliowych z latte cafe z kwaśnym mlekiem. Jesteśmy teraz w prawdziwym outbacku, 150 kilometrów w głąb Australii, na zachód od Townsville. Najprawdziwszy outback zaczyna się trochę dalej, ale tu też można go poczuć. Trup kangurów, psów dingo i krów ścieli się gęsto wzdłuż szosy. Osada Charter Towers powstała ponad sto lat temu, kiedy odkryto tu złoto. Kiedyś było tu 90 hoteli dla górników. Obecnie miasto jest zadbane, stare budynki w bardzo dobrym stanie. Łatwo można się przenieść w odległe czasy. Takich potężnych mangowców, jak tu nigdzie jeszcze nie widzieliśmy, wszystkie owoce zielone, dojrzeją dopiero w grudniu.
Dziś odwiedziliśmy chińską restaurację, bufet za 13 dolców, możesz jeść, ile chcesz. Każdy mieszkaniec, który wszedł do tej knajpy, a jest dziś piątek, początek weekendu, urwał się jak z księżyca, młoda Atena, w białej sukni z łańcuchem na szyi, małżeństwo w dwojgiem wygłodniałych dzieci, aborygenka. Wszyscy poważni, jakby przyprószeni tygodniowym pyłem z interioru, wiedzieli, że zaraz zaczną ucztę. Potężna kobieta matka w czarnej sukni, z tubką ciemnego pudru na twarzy, facet z brodą, z kolorową chustką w kwiaty na głowie. Najpierw jedna potężna porcyjka zawędrowała na talerz u każdego, potem następna. Końca tej uczty nie doczekaliśmy, ale zawarliśmy wzrokowe przymierze z drobnymi,Chinkami, które obsługiwały gości.
Dzień znowu się kończy, jutro jedziemy na rodeo seniorów, eliminacje i finał.

piątek, 9 października 2009

czwartek, 8 października 2009

Wyspa Magnetyczna

Przypłynęliśmy promem na Wyspę Magnetyczną. Nazwał ją tak oczywiście Kapitan Cook, kiedy to kompas zaczął wariować w okolicy wyspy. Wyspa niezwykle piękna, nieduża, porośnięta lasem, zatoki i zatoczki ze złotym piaskiem, woda przejrzysta i spokojna jak w jeziorze. Teraz nie mieszkamy już na kampingu, ale chyba w ogrodzie zoologicznym. Spaliśmy już z kotami, kurami, kaczkami, kangurami. Teraz mieszkamy z rozmaitymi kolorowymi ptakami i zwierzątkami, podobnymi do kotów (possum in English), które przychodzą na orzeszki, tak samo jak duże ptaszyska o długich dziobach i wysokich nogach. Kolorowe papuszki przychodzą na jabłuszko, a teraz właśnie jeden mały ptaszek, podobny do kanarka siedzi na lusterku od samochodu i sam sobie się przygląda. Są również misie koala, ale ogrodzone płotem , można je zobaczyć, kupując bilet na wycieczkę. Widzieliśmy je, mimo, że nie zapłaciliśmy i zdjęcia też mamy, całkiem spore te misie. Najwięcej zwierząt jest tam, gdzie są ludzie, wcale nie w tropikalnym lesie. W ciągu dnia ptaki i motyle, a wieczorem, kiedy zapadnie zmrok wyłażą te , które spały w dzień, trzeba tylko siedzieć spokojnie i czekać. Dziś czeka nas rafa wokół wyspy, zaopatrzyliśmy się w płetwy, żeby szybciej tam dopłynąć.
Ponieważ internet jest w Australii w powijakach, słaba prędkość, ciężka kasa, zdjęć na razie nie będzie. Jutro wracamy na ląd i śmigamy na południe.

wtorek, 6 października 2009

Northern Qeensland

So finally we have our home, it’s called Toyota Hiace, no more planes, morning wake up ( I wish ), tent set up, etc. for at least 2,5 months. Just an easy life. We started from Cairns and decided to go north to the Cap Tribulation called by Cap Cook due to the problems with his ship faced on the reef and Daintree National Park must see destinations among Australia’s premier attractions. It’s the only place ( it’s what local says ) where the rainforest meets reef. In addition it’s the oldest rainforest in the Earth – something like 140 million years. Forest like a forest , mess like a hell , one tree can support two or three different types, you don’t see the sky almost at all and strangers walking around, nice. We also did some hiking there, but as the highest mountain Mt. Sorrow is about 750m above the sea level… it’s probably better not to mention about it. Cap Tribulation, the place where the asphalt road ends and you can meet couple of real travelers using 4x4 V8, sleeping on the car’s roof, eating strangers so we have decided to start our south way from there. I forgot to mention that the most popular information table there is about crocks ( Danger Crocodiles ) so in all places locals don’t want to see any tourists you can find it, easy and very effective !
Driving though the Atherton plateau region incorporating towns like Millaa Millaa ( nice small camping ), Ravenshoe ( beautiful waterfalls ), Herberton ( old mining city, superb, but 22$ entrance fee/person to see what left from the old good times ), coffee plantations and wineries ( by the way can you imagine that they are doing wine from mango - dry, sweet and sparkling ) we finally landed at Mission Beach. Yep, it’s what we like, 14km by 300m gold sand beach, assuming that Queensland is 4 times bigger than Poland and population is around 20 times less we don’t need to wake up at 6 to book our beach chairs at all. No people almost at all, how is it possible ? In addition it’s home to more than 60% of Australia’s butterflies, cassowaries – the largest flightless bird, only 1500 left in Australia and we are unlikely to see it so far and of course The Great Reef is just around the corner. The Great Reef is just great, we spent 2 hours in the relatively small boat ( windy day, waves , etc … you can imagine ) to reach the right point in the middle of the ocean. The Crew member said : it’s the most beautiful reef around ( we see only the blue sea ), no big sharks, just please jump to the water and watch…. honestly I haven’t seen much enthusiasm, but when we tried they could not call us back. Please have a look at some pictures and use Photoshop to add colors to really get impression how it looks like.
We continue south today, let’s believe it will be easier to find the place with internet on our way.

poniedziałek, 5 października 2009

Mission Beach

Od kilku dni podróżujemy camperem. W Cairns odebraliśmy toyotę, w której mamy kuchnię i sypialnię.
Tu stoję przy naszym domku
Nie musimy obawiać się o posiłki i nocleg. Stajemy, gdzie chcemy, w sklepie kupujemy jedzenie, chowamy do lodówki i gotujemy sobie na naszej kuchence. Jedzenie jest tu bardzo smaczne, zupełnie co innego niż w Stanach. Dużo produktów wstępnie przyrządzonych, więc łatwo jest ugotować szybko coś dobrego. Mało sprzątania, bo mały dom, mało prania, bo ciepło, życie proste. Zatrzymujemy się głównie w parkach kamperowych za 18 dolarów za noc. Dolar australijski to 2,5 zł.
Z Cairns pojechaliśmy na północ do Daintree National Park i na Cape Tribulation czyli Przylądek Udręki. Tak nazwał go kapitan Cook, który trafił na rafę koralową w jego pobliżu i uszkodził statek. Wdrapaliśmy się również na górę, nazwaną przez kapitana Mt Sorrow czyli góra Smutku. Góra porośnięta jest tropikalnym lasem deszczowym. Drzewa składają się z wielu drzew i plątaniny różnych pnączy. Jedno drzewo rośnie na drugim. Trudno dopatrzeć się co było pierwsze. Las jest gęsty i ciemny, grzybów niestety nie ma , ale czasami można dojrzeć tropikalny kwiat.
Takie kwiatki w doniczkach kupujemy w Obi

Plaże są tu szerokie, szczególnie w czasie odpływu i długie, ludzi mało, gdzieś w oddali widać, że ktoś się opala. Pod ciepła wodą piasek, żadnych rybek.
Teraz mieszkamy w parku karawanowym w Mission Beach.
Stąd nadajemy, Mission Beach
Po drodze wśród lasu deszczowego szukaliśmy kazuarów, są to wielkie ptaszyska nieloty, tablic informacyjnych o ich śladach tutaj mnóstwo, ale kasowarka żadnego nie dojrzeliśmy (cassowary).

Właśnie wróciliśmy z Wielkiej Rafy Koralowej. Płynęliśmy tam 2 godziny szybką łodzią, bujało strasznie, każdy miał wiadro pod brodą. W pewnym momencie kazali nam wysiąść z łodzi z maskami i rurkami, strach padł na wszystkich uczestników wycieczki. Bo to przecież otwarty ocean. No ale co było robić. Po kilku metrach rozpaczliwego machania rękami i płetwami,pod wodą pojawiło się akwarium morskie, rybki, ryby i rybiska, fosforyzujące, w centki, w kropki, kolorowe paski, korale w różnych kolorach nabierały intensywności w słońcu.
Kiedy w Polsce jest ranek, u nas już dzień się kończy, jutro ruszamy dalej na południe.

niedziela, 4 października 2009

czwartek, 1 października 2009

Mossman

Jestesmy w Mossman, niedaleko Cairns na polnocnym wschodzie Australii. U nas wszystko w porzadku, mamy campervana, ktory zastepuje nam dom. Przemieszczamy sie powoli na poludnie wzdluz wybrzeza, nie musimy rozbijac namiotu, szukamy ladnych miejsc.
Mamy ograniczony dostep do internetu. Pozdrawiamy wszystkich. Do uslyszenia.

We are in Mossman close to Cairns ( almost end of the 2WD road ). Our home is called Toyota and we have everything what is needed to survive next 75 days in Australia. We have just started our trip down ( south ) basically stopping everywhere we want. We have general problem with the WiFi access here ( using public access from the bookshop now ). Best for All.