Nasza trzydniowa wyprawa na Kauai z plecakami przyprawiła nas o kilka odcisków i nic więcej na szczęście. Ale teraz dziwimy się jak przeszliśmy te 11 mil w jeden dzień z plecakami, ze słońcem równikowym nad głowami, po trudnym szlaku, prowadzącym przez strome góry, obrośnięte równikowym lasem: palmy, olbrzymie agawy, juki, guawy, araukarie, śliwy Java. Góry o niesamowitym kształcie, pofalowane w pionie, zielone, spadające do oceanu, otulone mgłą, powstającą z fal na wysokość piętra. Po drodze kolorowe pająki, rozdeptane, pachnące owoce guawy, ropuchy wielkości grejpfruta, ptaszki z czerwonymi główkami, dzikie kozły wychylające rogate głowy. Takie góry, ocean i słońce to za dużo.
Przypomnieliśmy sobie smak polskiej zupy pieczarkowej z proszku, kisielu „Słodka chwila”. Batony „Energy bars”, mieszanki owoców i orzechów to był nasz przysmak przez te trzy dni. W ostatni dzień padał deszcz. Przez 5 godzin spływaliśmy po czerwonej mazi, a gałęzie dokładały nam wilgoci. Na szczęście to inny deszcz niż w Polsce, bo było nam cały czas ciepło. Miło było wrócić do cywilizacji, tzn. do kolejnego kampingu w jednym ze stanowych parków na plaży. Poprzednio koty , ropuchy i nieustający szum fal, teraz kury, kurczaki i koguty. Wyspa Kauai jest opanowana przez kwoki z pisklętami i koguty. Co godzinę oczywiście w nocy ,wszystkie koguty na wyspie sprawdzały który z nich najgłośniej pieje, a orzechy z drzew podobnych do fikusa dębolistnego (chyba to były te fikusy) spadały jak kamienie wkoło naszego namiotu. Na następny dzień kupiłam sobie pierwsze w życiu tabletki nasenne. Ale te kurczaki, biegające za mamą wzdłuż głównych dróg i na każdym trawniku, to było dla nas strasznie dziwne. Chyba Amberków tam nie ma.
Wczoraj wróciliśmy do Honolulu. Dziś rano byliśmy w zatoce Hanauma, gdzie trzeba kupić bilet za 8 dolarów, żeby w niej ponurkować. Dodatkowo należy obejrzeć film o historii zatoki (krater wygasłego wulkanu) i o tym jak należy chronić rafę koralową w zatoce. Rybki w niej pływające to rzeczywiście rybki i ryby z akwarium morskiego. Paweł bawił się podwodnego fotografa, jedna rybka rzeczywiście mu pozowała.
Pearl Harbour nam umknął, bo odwiedziny tylko do 17, ale widzieliśmy go z samolotu. Ale spacer po głównej promenadzie Waikiki , wśród Japonek, ubranych na cebulkę i w kozakach też był interesujący. Wstąpiliśmy do słynnego tu Chessecake Faktory, mając ochotę na coś słodkiego (do tej pory nie odważyliśmy się na słodkie po amerykańsku), ciastka wyglądały imponująco, ale rozmiary jednego przerastały nasze wspólne możliwości. Skręciliśmy więc do cukierni , gdzie można było spróbować ciasteczek przed kupnem, były pyszne, najedliśmy się bez kupowania.
Wieczorem na Waikiki Beach jak co weekend tańce i pieśni hawajskich zespołów ludowych. Wszystko jest tu słodkie i proste: piosenki, muzyka, tańce opowiadające o słońcu, falach oceanu, kwiatach i owocach .
Podobno wyspa Oahu jest najbrzydsza ze wszystkich wysp hawajskich, ale nam plaże na Oahu podobały się najbardziej, najbardziej nie tylko na Hawajach niestety.
Jutro rano żegnamy Hawaje, na śniadanie mango i rybka z puszki, lecimy do Sydney (10 h), potem 5 godzin odpoczynku na lotnisku i 5 godzin lotu do Darwin na północy Australii ( to informacja dla tych, którzy nam zazdroszczą)
W pierwszych dniach w Australii może być ciężko z wifi, bo odwiedzamy parki z krokodylami na północy, a tam jest dziko i bezludnie podobno.
PS. Ciężko sobie wyobrazić piękno Hawajów, lepiej tu nie przyjeżdżać :(
Takie tu pływają żółwiki, przepraszamy za uciętą nóżkę, ale raczkujemy na razie ze zdjęciamy podwodnymi
Hakamalaekahanamoula Fish (or something like that )
Zatoka Hanauma