Suliki w podróży

środa, 24 lutego 2010

Czas się pożegnać / It's time to say Goodbye

Tak to już 6 miesięcy i czas wracać do domu. Dziękujemy wszystkim czytelnikom za zaglądanie do nas i dopingujące komentarze. Mamy nadzieję że bawiliście się z nami dobrze i zachęciliśmy was do spakowania walizek, kiedy u nas pada śnieg.

Zespół redakcyjny pozdrawia z lotniska w Bangkoku

Yes, it's 6 months since we started, our trip is over now ... :)
We would like to thank all readers, we believe that thanks to our blog you could somehow take a part in our adventure like we could be with you thanks to your comments.

See you next time !

Ewa & Paweł

wtorek, 23 lutego 2010

Suliki w Kambodży

W Kambodży poruszamy się głównie autobusami i tuk-tukami. Przyjemnie jedzie się klimatyzowanym autobusem przez kraj, domy w wioskach stoją na wysokich nogach, w palmowym gąszczu. Co prawda sucha pora roku sprawia, że drzewa tracą liście, żeby zaoszczędzić wodę i nie jest tak soczyście zielono jak na Bali, gdzie byliśmy w deszczowej porze. Stolica Kambodży Phnom Phen to bardzo ożywione miasto w porównaniu do Vientiane, stolicy Laosu. Jest piękny pałac królewski, srebrna pagoda i muzeum narodowe, gdzie zgromadzono mnóstwo eksponatów z Angkoru, no i oczywiście muzeum poświęcone reżimowi Czerwonych Khmerów. A po ulicach jeżdżą przede wszystkim Lexusy. Kalekich żebraków, dzieci śpiących na ulicach również tu nie brakuje. Walutą obiegową jest tu amerykański dolar i rodzinny riel. Bankomat nawet nie pyta jaką walutę chcemy, tylko wypłaca dolary. Naszym głównym celem w Kambodży był Angkor, imperium khmerskie, którego czasy świetności przypadają na wieki X - XII. Zanurzone w dżungli ruiny wielu przepięknych i olbrzymich świątyń można odwiedzać przez wiele dni. Ruiny są niepowtarzalne i stanowią prawdziwe pole do popisu dla fotografów, malarzy i grafików. Na wstęp jedniodniowy do Angkoru należy wysupłać 20 dolarów, a jeden dzień to stanowczo za mało. Turystów odwiedzających Ankor jest bardzo dużo, głównie autokarowe wycieczki Japończyków. Angkor jest w trakcie systematycznego zawalania, jedyne znaki ratowania świątyń to drewniane podpórki. Na pytanie na co przeznaczone są pieniądze z biletów wstępu do Angkoru najszybsza odpowiedź brzmi: Lexusy.
Dziś wracamy do Bangkoku.
Zdjęcia z Kambodży

Angkor

We are in Angkor, the old capital city of the Khmer Empire that existed between 9th and 12th centuries. They think that all tourists have unlimited budget and will be the main and probably the only one country budget contributors. It’s probably why they have so many Lexuses here. The entrance fee is 20$ per day/person, but you have stay here at least 2-6 days and today we have been asked to pay 40$ to enter the small fishing village, we refused…. anyway we spent two excellent days on tuk-tuk drive between small and big temples , old palaces, pagodas looking at all what remained from the prosperity days. As you may see there are mainly ruins , surrounded and in some cases ‘eaten’ by tries, but still you can imagine enormity of the buildings. In addition almost everything what remained is covered by beautiful carvings . Unfortunately it’s not maintained or restored almost at all ( they only support collapsing parts of the walls etc. ) so we are not sure how many years it will be available for visitors.. what’s a shame.
Photos from Cambodia

piątek, 19 lutego 2010

$ is not dead for sure

As advised in the net we ordered the bus service from 4000 Islands directly to Phnom Phen in Cambodia. We had limited information what we may expect at the border, but together with around 40 foreigners in the bus we were quite optimistic. It was easy and well organized, the first desk was called ‘Lao check out’ we had to put 1$ per passport to the special suitcase and we got the stamp that we crossed Lao’s border successfully , then we walked 100m to the Cambodian border where we found the second desk called ‘healthy check’ where the second suitcase waited for us. This time they checked if we don’t have fever ( not sure how, but a lot of things are magic here ) , it cost 1$ per person as well, fortunately we were healthy. It should not be a big surprise that after 50m we found the third desk called ‘ visa application’, they asked about one photo, one visa application, official 23$ visa fee and the small suitcase waited for us as well… 1$ per person more and we had got visa ‘on-line’. Why some countries still keeping an expensive computer based visa systems? It’s so simple, you just need 3 suitcases and everybody are happy ! We had an excellent bus service to capital ( Rambo, John Rambo, Fist blood, King Kong and local Karaoke ) and we arrived on time late evening. Phnom Phen is unbelievable city, only 20 years ago it was a ghost city as the Rouge Khmers threw away all inhabitants for 54 months and today we see more Lexuses than in London ! In addition you can pay in the local currency ( Riel ) or in $ without any problems …. I think Poland will join Euro zone in 2016. Going to the Angkor Wat tomorrow.

wtorek, 16 lutego 2010

Si Phan Don

Autobus sypialny z dumnym „Made in Laos” napisem, udekorowany jak choinka kolorowymi światełkami przetransportował nas bezpiecznie z Vientiane do Pakse, na południe Laosu, na granicy z Kambodżą. Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze autobusu, kiwało nami jak w hamaku. Dziewczyny z tyłu autobusu piszczały na każdym zakręcie, dopóki nie zasnęły. O szóstej rano, kiedy przewracaliśmy się na drugi bok, okazało się, że dojechaliśmy na miejsce. Zanim otworzyliśmy oczy, stał nad nami już właściciel tuk-tuka, ewentualnie kierowca vana. On wiedział już dokąd chcemy jechać dalej. Wpakowali nas do vana, po godzinie czekania przenieśli nas do autobusu i ruszyliśmy w kolejną trasę. Po dwóch godzinach wylądowaliśmy na statku, jeszcze 5 minut i byliśmy na wyspie Don Khong na środku rozlanego wokoło Mekongu. Jeszcze tylko chwila i jasny pokój z łóżkiem z białą pościelą i łazienką z ciepłym prysznicem był nasz. Tak zaczęliśmy przygodę z Si Phan Don czyli z krainą 4 tysięcy wysp na Mekongu. Zapisaliśmy się na wycieczkę, zorganizowaną przez właściciela naszego hotelu. Podróż łodzią po Mekongu, piękne (znowu inne) wodospady, delfiny słodkowodne bardzo nam dziś podpasowały. Odwiedziliśmy wyspę Don Det, na której młodzi „backpackerzy” na werandach drewnianych chatek nad brzegiem Mekongu wylegują się w hamakach.
Bieda na wsi jest ładniejsza niż bieda w mieście, bardziej malownicza i fotogeniczna. A turyści sprawiają, że wszystko co tu żyje nie zaśnie. Dla turystów kursują łódki po Mekongu, na turystów na każdym kroku czekają restauracje na świeżym powietrzu, dla turystów buduje się z wielkim wysiłkiem hoteliki, których standard ma być podobny do tego w Europie, dla turystów kwitnie rękodzieło, sarongi, kolorowe obrusy, srebrna biżuteria , torebki, portmonetki. Symbioza pomiędzy dwoma różnymi światami istnieje tu naprawdę.
Jutro, bez względu na tropikalny upał, objeżdżamy na rowerach wyspę Don Khon na około i może na koniec zanim padniemy, wykąpiemy się w Mekongu, bo przecież żyją tu piękne, słodkowodne delfiny, które naprawdę dziś widzieliśmy i 1200 gatunków ryb, co oznacza, że woda jest tu czysta, z resztą na taką wygląda.
Zdjęcia, Mekong

Four Thousand Islands

Have you been at the end of the world ? If not you are welcome to join us at the Don Khong island. We are at the southern corner of Laos close to Cambodian and Thailand border in the middle of the Mekong. Actually our trip from Vientiane in the sleeping, ‘hand made’ bus with 50 almost full size beds inside, it was not so bad at all. Early in the morning after 10 hours we arrived to Paxe . We didn’t have any detailed plan how to get the final destination, but the local guide appeared from nowhere and offered minibus. After short negotiations our backpacks landed on the car roof and… we waited 45min to collect more passengers, when car was full we started our trip, but stopped after 5 minutes in the town, our driver disappeared. As we parked close to the restaurant we thought that it’s a kind of friendly invitation ( driver didn’t speak English at all ) for breakfast. After next 30 minutes the bigger bus parked close to our minivan and driver carried our luggage to the bus. We had been told that we will travel the bigger bus now… fine why not . Just only a short stop close to the ATM and refuel our bus ( definitely not at the petrol station ) and we were on our way to the 4000 Islands. It’s a place where the Mekong is around 14km wide and create archipelago , locals say that it’s many islands here so it’s why they called it 4000 islands – Si Phan Don.
Today we had an organized day, jogging at 6.45, breakfast at 7.45, 8.30 ‘ferry’ to the Don Det and Don Khon islands, 2 hours bicycling, minibus to the waterfalls at 2 pm, 4 pm small boat ride to see freshwater dolphins and back to our island… it was a long day! You can believe or not but we saw dolphins even they have only 10 of them in the Mekong!
Today's lunch

niedziela, 14 lutego 2010

VIP toVientiane

Luang Phabang is a charming place located between two rivers with a small hill ( with temple on the top of course ) in the middle of the town. There are something around twenty temples including the oldest one in Laos Wat… something. It’s the one of few which is not renovated so it looks and you feel almost like in XVI century. Gold paintings on the walls, wooden ornaments , roof with holes so you can see sun, old Buddha(s) …. and orange monks with umbrellas walking around. We also visited waterfalls close to the city and honestly it was the most amazing waterfalls we saw so far in my opinion. Please have a look at provided pictures, torques water in the small and big pools ( swimming as well ) flowing down between trees . Remembering our slow boat experience we ordered the most expensive service to Vientiane called the VIP bus… actually the slow boat was not so bad. Anyway after 10 hours ( 350 km ) drive on the top of mountains with precipices on the left or right or both sides we arrived to the present capital of Lao People Democratic Republic. Honestly it looks like the LPDR including the sickle and hammer red flags. No comments we stay here only 24h waiting for our ‘sleeping VIP bus’ to Paxe. Our trip should take around 12 hours and we will land very close to the 4000 islands on Mekong where we plan to stay 3 days before planned short trip to Cambodia.
PS
Have you ever seen motorbike driver keeping one child on the arm, second one ( maybe 5 years old ) between legs, smoking , keeping sun umbrella on and driving ? It was not at the local circus but it looked like ! Even Indians are not so good ! I guess it's only possible after drinking local whisky, please have a look below, strong enough?

sobota, 13 lutego 2010

Vientiane

Jadą biali jadą z Luang Prabang do Vientiane autobusem klasy VIP (very important person) w stanie krytycznym. Toaleta owszem jest, ale gdy drzwi się zatrzasną, to turyści muszą sobie wzajemnie pomagać w opuszczeniu łazienki, woda się leje po podłodze. Jedna osoba wypróbowała toaletę w autobusie klasy VIP i już nikt więcej się nie odważył. Lepszy przystanek w czasie jazdy, panie na lewo, panowie na prawo i kości można rozprostować. 360 kilometrów ze średnią predkością 30 km/h przejechaliśmy w 10 godzin. Ale to nic, klima była, stary królewski szlak to malownicza droga, można było się napatrzeć do woli. A że życie tu toczy się przy drodze, to było na co popatrzeć. Bambusowe chatki kryte trawą bambusową, talerze satelitarne przy domkach, dojrzewające papaje, strzelające w niebo palmy, dzieciaki pod prysznicem jedynym w wiosce, a wiosek mnóstwo, za każdym zakrętem.
Biedny ten kraj, nawet kontrastów tu brak. Wszędzie tak samo biednie. Ciekawe, że ludzie wydają się szczęśliwi, chyba upojeni tym słońcem i najedzeni ryżem. "Sticky rice" czyli klejący ryż można zwinąć w ręce w kulkę i jeść jak bułkę z masłem.
Szczęśliwie dotarliśmy do stolicy Laosu Vientiane. Teraz odpoczywamy, a jutro wieczorem autobusem sypialnym wyruszamy na południe Laosu do Pakse. Wypróbujemy kolejny wynalazek Laotańskiej Ludowej Republiki Demokratycznej.

Zdjęcia, Luang Prabang

środa, 10 lutego 2010

Sabai di z Luang Prabang w Laosie

Pozdrawiamy z Laosu ! Po 2 dniach na czymś co miejscowi nazywają łodzią a dokładnie slow boatem dotarlismy do starej stolicy Laosu Luang Prabang. Wyprawa była fascynująca, walka o miejsce na łodzi, dopingowanie kapitana do odpłynięcia, wieczorne ( całkowicie po ciemku ) cumowanie i wspinaczka po piaszczystej wydmie w nadziei znalezienia hotelu a nie byliśmy najstarsi na pokładzie :).
Mekong - rzeka rwąca pomiędzy skałami, zagubione wioski na zboczach doliny , miejscowi łowiący ryby, dostarczający produkty na łodziach i szukający złota albo innych kruszców na brzegach, jednym słowem życie jak przed wiekami. W naszej wiosce prąd był między 18 a 22 w pozostałych w ogóle .... Jesteśmy w Luang Prabang, wyprawa dała się we znaki i padliśmy prawie natychmiast po udanym lądowaniu. Bardziej tu turystycznie niż miejscowo, ale mamy nadzieję zobaczyć trochę prowincji w najbliższych dniach.
Laotańczycy są bardzo mili , dogadujemy się z nimi na kalkulatorze, bo to jedyna możliwość ustalenia ceny za cokolwiek ( wszystko w tysiącach i milionach kipów, a angielski nie jest popularny ) ale jest cool. Jedzenie na ulicach w stylu szwedzkiego bufetu bardzo nam odpowiada - za 10.000 kipów masz talerz i można naładować ile się da i czego się da - nie pytajcie o zawartość bo nawet zgadnąć trudno w większości przypadków.
Zdjęcia z naszego spływu po Mekongu można odnaleźć w poprzednim, angielskim poście.

Mekong to Lounag Phabang

We arrived to Chiang Khong which was our gate to Laos late in the evening. Fortunately we have found a very good ( read cheap with hot water ) home stay easily and we still had time for a Thai massage to be ready for 2 days slow boat Mekong ride. It was busy day: breakfast early in the morning, then car to ferry, then ferry to Houayxai in Laos, then immigration to get visa, then tuk-tuk to the slow boat pier, then ticket office and finally we landed at something what they call slow boat . We have been told that it will start at 11.00 so we had a chance to go to the village and get some food and water as the first part of the trip should take about 6h. It was about 60-70 people on board all trying to get best place with room for legs ( small wooden pew, extremely uncomfortable, but we could buy pillows – 2$/piece ) and after many requests and whistles we started around 1 pm. I expected a slow, wide river between rice fields, but I was completely wrong ! It’s a fast river flowing in the stone canyon , in some places not wide enough for more than one slow boat ( they are very narrow ). Beautiful scenery, small villages located on the river banks, fishing people, small canoes crossing river… everything like ages ago. As we started late we arrived to the first stop after dark, our captain couldn’t find a good place to park so we stopped close enough to jump to the river’s bank. Unfortunately the river bank in this place was like a sand hill so can you imagine 70 people jumping with their luggage (if they could find it) in the completely dark and then climbing on all fours? Next day we started almost on time ( I think only 1h late ) so we arrived to Lounang Phabang at 5 pm and could enjoy the old capital before we went sleep completely dead.

Photos/ Zdjęcia

niedziela, 7 lutego 2010

Back to Chiang Mai

So after three days of discovering countryside ( dinner for two 0,8 $ and we are still alive ) and setting up close relations with elephants ( very close as you can see below ) we are back to the civilisation. Nice surprise as we landed in the middle of their local flowers days and food festival. It's the first show we have seen so far made by focal for local. It's not possible to write about it, just have a look at photos ( links are in the polish posts below - Zdjęcia/Photos). It's time for Laos and Mekong now.

sobota, 6 lutego 2010

czwartek, 4 lutego 2010

W drodze z Chiang Mai do Soppong

Dzień spędziliśmy w drodze. Przez góry i lasy, przez wioski i miasteczka dotarliśmy do małej wioski Soppong. Mamy gdzie spać, spokój tu panuje niesamowity po kilku dniach w gwarnych miastach. Po drodze zahaczyliśmy o park, gdzie mieszkają słonie. Pani w okienku zaoferowała nam spływ rzeką na tratwie, przejażdżkę na słoniu i przejażdżkę wozem ciągniętym przez bawoły. My grzecznie podziękowaliśmy za te atrakcje i wybraliśmy się na spacer słoniowymi ścieżkami. 5 kilogramów bananów i kilka wiązek cukrowej trzciny to było stanowczo za mało dla tych wszystkich pięknych zwierząt, które spotkaliśmy po drodze. Za rzeką mama słoniowa z młodym słoniątkiem pozowała nam do zdjęć. Słoniątko, które ledwo stało na nogach przyszło się z nami przywitać. Strasznie ciekawskie to słoniątko, wszędzie wsadzało trąbę. W czasie, gdy słoniątko kuśtykało w naszą stronę Paweł się zastanawiał czy uciekać czy nie, ale jednak dzielnie przyjął słodkie powitanie.
Słonie, słonie i słonie, zdjecia

środa, 3 lutego 2010

The TGV to Chiang Mai

So maybe my experience with barber was not so great and I am only half cut , but the fish pedicure just before our night trip was great. All fishes were hungry so I thought that we lose our legs. It helps for everything ( it’s what they say ) so we felt like new born and ready for a trip. It was almost TGV, after 14h in the train we have arrived to Chiang Mai, city at nord of Thailand. It was not so bad even our car got faulty and they had to replace it. It’s more quiet place than Bangkok with Buddha on the left , Buddha on the right, sleeping , lucky, happy all gold… and monks walking around temples practising English with tourists. Food is excellent, especially in all places where locals eat ( and much cheaper than in all tourist places ), a lot of night bazaars where you can buy everything you don’t need, but they convince you that you cannot live without it. Unfortunately we have to be very careful as locals cheating you like a hell, I have to check every bill as usually sum is incorrect – somehow always higher. During next couple of days we plan to discover countryside by scooter and car and than going to Laos.

wtorek, 2 lutego 2010

Chiang Mai

W Bangkoku trochę poszaleliśmy i posmakowaliśmy chrupiących robaczków. Dobrze przyprawione, smakowały jak chipsy. Na razie próbowaliśmy tylko białych i małych (podobno easy one), ale odważymy się jeszcze na karaluszki, trzeba tylko oderwać skrzydełka :)).
Odwiedziliśmy również „Fish spa”. Wkłada się nogi i ręce do akwarium z małymi rybkami (niektóre są spore i wypasione). Przy pierwszym razie można sobie powrzeszczeć, bo całe stado rzuca się natychmiast do skóry. Ale wykonują dobrą robotę, stopy wymasowane i pedicure wykonane.
Do Chiang Mai jechaliśmy 14 godzin pociągiem. Na dworcu popsuł się akurat nasz wagon, ale dość sprawnie w ciągu godziny podstawili nowy. Wyspaliśmy się jak w hotelu i rano dojechaliśmy do Chiang Mai, podobno w górach, na północnym zachodzie Syjamu. Dużo turystów również z Polski, musimy już uważać co mówimy. Wszędzie markety z wyrobami dla turystów, nawet w dalekiej wiosce w górach. Na razie zwiedzamy głównie buddyjskie świątynie. W wielu z nich siedzi przy ołtarzu stary mnich i medytuje kompletnie bez ruchu. Jednemu z nich przypatrywaliśmy się dość długo i nie mruknął nawet okiem. Podeszliśmy do młodego mnicha, który wyglądał na bardziej żywego i poprosiliśmy o info, czy ten stary mnich to na pewno jest żywy. Okazało się, że jest plastikowy.
Szukamy perełek na marketach, jak również kłócimy się z tubylcami, którzy są niezwykle bezczelni i na każdym kroku próbują oszukać biednego turystę, a to dodadzą 200 batów do rachunku, a to dadzą 4 krewetki zamiast 6-ściu jak widnieje w menu i potem mówią, że to tylko obrazek. Są bardzo pomysłowi i bardzo przekonywujący. Jeden agent, który za 30 batów sprzedał nam porcję klejącego (pysznego z resztą) ryżu z kokosowym mleczkiem i mango, liczył na to, że nie będzie musiał wydać nam reszty z banknotu 500.
Po jutrze bierzemy auto i robimy kółko sześciuset kilometrowe przez Mae Sariang, Mae Hong Son, Soppong i Pai. A potem jedziemy do Laosu.
Zdjęcia, Chiang Mai
Tu jesteśmy teraz:

Wyświetl większą mapę