Suliki w podróży

czwartek, 31 grudnia 2009

Fiordland

It’s the largest National Park in NZ located in the south corner ( brrr.. it’s cold here ) contains fiords. Having internet access at the camping we could find out a good weather window ( on Monday morning ) to see what is described everywhere as the amazing experience. We stayed at Te Anau 120km from Milford Sound - the most accessible fiord here. Starting early morning from Te Anau we could see all the clouds and fog going up and giving us the full visibility of the surrounding mountains and valleys. Fiords here are a little bit different than in Norway, can you imagine almost 2000m picks surrounding 500m wide and 14km long fiord ? It’s difficult but it’s how it is , in addition to almost vertical granite walls - with trees ! and snow on the top there are number of waterfalls falling dawn directly to the sea. Great experience, just amazing. It’s number one on our ‘best view’ list. Our good weather window is closed now, so some rain and cold at night ( was +2C close to Mt Cook ), but we don’t give up and have just arrived to the Mt. Cook National Park. Mt. Cook it’s one of the 27 glaciers higher than 3050m on the island , we are at 500m above sea level, close to the turquoise ( not blue ) lake having 3750m peak in front of our camper. It will be the next amazing experience I think.
PS
Hobbits and Elfs should be somewhere here, just we cannot find them !

Photos, Mt Cook NP

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Milford Sound

Z helikolotu zrezygnowaliśmy na korzyść rejsu statkiem po Milford Sound. Z Fox Glacier jechaliśmy cudną drogą przez Haast Pass, Makarora, Wanaka do Queenstown. Pomimo deszczu siąpiącego przez całą drogę okolica i tak była przepiękna. Góry, lasy, lazurowe jeziora polodowcowe, rwące krystaliczne rzeki, wodospady. Naszym celem był Milford Sound. Dalsza droga z Queenstown do Te Anau wzdłuż jeziora Wakapitu i łańcucha górskiego The Remarkables już w pełnym słońcu następnego dnia okazała się jeszcze piękniejsza. A dzisiejszy odcinek z Te Anau do Milford Sound to już po prostu bajka. Do tego przejażdżka statkiem po Milford Sound – zupełny odjazd! Granitowe góry wznoszące się pionowo na wysokość 2000 metrów nad powierzchną wody, wodospady kilkudziesięciometrowe spadające do oceanu, szczyty obsypane śniegiem, foki wygrzewające się na kamieniach, nie da się przymknąć oka nawet na chwilę. Dla nas jak do tej pory to krajobrazy numer jeden. Polecamy i zapraszamy do obejrzenia zdjęć.
Fiordland National Park

niedziela, 27 grudnia 2009

Westland ( read: Wetland ), Glaciers and Hobbits

So we are on the South Island now, home of rain, glaciers and Hobbits. Three hours by ferry from Wellington and we landed in Picton at Marlborough Sound ( white wines are superb here ! ). It’s like entering a new country , the nature is almost untouched here. There are many famous walking options here, but we didn’t have time to explore it as it takes 3 to 5 days each. As an alternative we planned visit at Abel Tasman National Park. It’s the smallest NP , but after 20km morning walk in the rain forest close to the coast with unlimited access to the small golden sand beaches , just yummy… only the sandflies are terrible ! We spent Xmas in a small city called Hokitika, the 4th largest town in NZ during the Gold Era in the 1860s, but today famous for a greenstone used for the decorative jewellery and great French café where we could celebrate Xmas Eve ( picture with us and delicious local made fish@chips served at piece of paper is taken at fast food we found at Abel Tasman). Westland is a part of the west coast having two famous glaciers Fox and Franz Josef. Do you know that:
- it rains a lot here, up to 5000mm ( 5m )/year;
- glaciers getting around 30m fresh snow every year;
- they are very speedy glaciers, around 1,5m a day, but 5m happens as well;
- front of the glacier is only 250m above the sea level;
It’s unbelievable that we could walk 5h via deep , green and wet rainforest having tons of white snow just 100m away from our trial. It rains today so we moved to Queenstown - place where bungy has been born… I said something like: in case the weather will be fine…:).
PS
Hobbits – they must be somewhere here !

piątek, 25 grudnia 2009

W krainie deszczowców, lodowców i przyjaciół Tolkiena

Wigilia w Hokitika. Po wielu dniach kamperowego jedzenia (czytaj spaghetti z sosem pomidorowym) w Cafe de Paris na normalnym stole, na porcelanowych talerzach pojawiła się zupa rybna, carpaccio z łososia, kolorowe warzywa w maślanym sosie, wino i piernik z orzechami. Ale brak tu świątecznego nastroju, jedynym skutkiem zamknięcia obiektów gastronomicznych w święta, w miasteczkach dla kamperowiczów jest to, że wszyscy teraz siedzą w kuchni i gotują świąteczny obiad po górskich wypadach i czekaja w kolejce do pralki i suszarki.
Dziś odwiedziliśmy Westland National Park. Olbrzymie lodowce pchają zwały śniegu dolinami pomiędzy górami, otulonymi lasami deszczowymi w kierunku morza. Śnieg przesuwa się tu w dół z prędkością 1 metra dziennie. Wybraliśmy długi, dwunastokilometrowy szlak do Roberts Point nad lodowcem Franz Josef najwyżej jak się dało bez użycia helikoptera przez coś na kształt zielonego, ciemnego tunelu prosto z filmu o hobbitach.
Spotkaliśmy właśnie młode małżeństwo z Polski, którzy w siedmiomiesięcznej podróży poślubnej zwiedzają świat, niektóre dzieci mają fajnych rodziców, którzy fundują dzieciom piękne prezenty (dzieci – nie czytać)
Jutro odwiedzamy Fox Glacier, może jakiś helikolot za 360 dolarów od osoby, zobaczymy:)


Zachodnie wybrzeże, NZ

środa, 23 grudnia 2009

Abel Tasman National Park

Bardzo tęsknimy za Australijczykami. Oni byli tacy mili, otwarci, zawsze grzeczni, uśmiechnięci, chętni do pomocy. A tu głównie Niemcy, Francuzi, lokalsi, mruki i ponuraki. Trudno, kangurków też już nie ma.
Dziś mieliśmy ciężki dzień. Pobudka przed siódmą, podróż water taxi na przyczepie za ciągnikiem w kierunku morza, godzinna przeprawa tą motorówką przez morze na szlak w Abel Tasman National Park. 20 kilometrów szlakiem Abel Tasman Coastal Track wzdłuż brzegu, przez górki, las deszczowy, złote plaże, strumienie. Potem fish & chips w przydrożnym barze i 300 kilometrów samochodem malowniczą drogą w dolinie rzeki Buller w kierunku Westport na zachodnim wybrzeżu. 50 kilometrów przed Westport miało nam zabraknąć według Pawła paliwa, ale jak ktoś ma więcej szczęścia niż rozumu, to wtedy droga wije się wzdłuż górskiej rzeki stromo w dół.
I jutro mamy wigilię, nie wiemy jeszcze co będziemy robić, ale wieczorem zafundujemy sobie coś lepszego niż fish &chips.
Mamy okazję więc jeszcze raz składamy wszystkim naszym wiernym zaglądaczom życzenia zdrowych i spokojnych Świąt i wszystkiego dobrego w 2010.
Sońka trzymaj się!
Zdjęcia 1
Zdjęcia 2
Wesołych Świąt!

wtorek, 22 grudnia 2009

Merry Xmas and Happy New Year from New Zealand

No emails, no Xmas cards this year, just we have just asked a little fellow below:

to make a special Xmas flower for our friends and blog readers, it’s very delicate as it’s made from the small sand balls so picture is the only way to present it. We wish all of You Merry Xmas , prosperous New Year and many dream travels in 2010.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Picton

Picton to nasze pierwsze miasto na Południowej Wyspie, dopłynęliśmy tu wczoraj promem przez Marlborough Sound z Wellington na wyspie północnej.
Zbliżają się Święta. A my powoli przesuwamy się w dość dziką krainę gór i lodowców. Dlatego na wszelki wypadek już teraz wszystkim znajomym, przyjaciołom, sąsiadom, którzy do nas zaglądają, drogiej Rodzince składamy serdeczne życzenia Zdrowych, Wesołych, Spokojnych Świat Bożego Narodzenia i oby Wszystkim dobrze się działo w Nowym Roku 2010.
W zachodniej części południowej wyspy spada 5 metrów deszczu rocznie. Mamy zapewnione jeszcze dwa, trzy dni słońca. Potem z całą premedytacją i pełną świadomością wjedziemy w zachmurzoną część Nowej Zelandii. Mamy nadzieję na kilka przebłysków słońca, które będą cenniejsze niż dwa miesiąca słońca w Australii.

Tongariro and Wellington

So we are NOT retired yet, almost 20km hike between 3 active volcanoes in one day, beautiful weather, excellent views just superb ! Please have a look at the link below:

Photos Tongariro

We have just arrived to Wellington and wait for a ferry to South Island. We are sitting at Starbucks, drinking coffee and hot chocolate and observe people crossing streets now. It's chilli here ( around 18C , but heavy cold wind ), some people are in t-shirts and flip flaps some in the down jackets... funny people. Xmas everywhere, but somehow we don't feel part of it.

Tongariro Alpine Crossing

Pogoda dopisała, choć wczoraj straszono wiatrem, deszczem i zimnem. 20 km szlaku przez najpiękniejsze miejsca parku udało nam się przejść. Tongariro Alpine Crossing to piękny, jednodniowy szlak pomiędzy trzema wulkanami, jeden drzemie, drugi syczy, trzeci ziewa. Krajobrazy księżycowe, para buchająca z kraterów w pięknym słonecznym świetle pozwoliła nam na kilka ładnych zdjęć. I znowu siedzimy zmęczeni w tej samej stołówce, makaron z sosem pomidorowym paruje, a w nagrodę dobre wino.
Nowa Zelandia to głównie piękne krajobrazy, malownicze góry. Po prawie trzech miesiącach w Australii brakuje nam kangurów, strusiów, koali i ptaków, jakoś tu pusto.
Teraz jesteśmy już w Wellington, to chyba stolica Nowej Zelandii, panuje nastrój świąteczny, pełno ludzi w sklepach, świąteczne piosenki już nam się przejadły, bo w tej części świata też je słychać od 1 listopada. Nowoczesne, przeszklone budynki, słońce wysoko na niebie i silny chłodny wiatr od morza tasmańskiego. Dziś po południu odpływamy na południowa wyspę, jest podobno bardziej dzika, na pewno są wyższe góry. Do zobaczenia prawdopodobnie w Nelson.

Tongariro Alpine Crossing - zdjęcia

piątek, 18 grudnia 2009

Rotorua

Na półwyspie Coromandel jest takie miejsce, gdzie można pożyczyć za 5 dolarów łopatę i wykopać sobie na plaży Hot Water Beach własne, ciepłe spa. Trzeba tylko uważać, żeby nie dokopać się do wrzątku :). Ludzi tam jak mrówek, każdy kopie dołek i wyleguje się jak w wannie. Nowa Zelandia to wyspy wybitnie wulkaniczne, tu akurat ciepłe źródła są na plaży. Droga z półwyspu do Rotorua, to malownicza, wijąca się bez przerwy trasa, mało wygodna, bo kręci się w głowie, ale za to ciekawa. Rotorua to miasto położone nad jeziorem Rotorua na obszarze kipiącym błotem i gorącą wodą. Jest park zielony, gdzie są jeziorka ciepłe i gorące, wrzące, bulgoczące błota w różnych kolorach, dziury w ziemi, z których bucha para. A wokół tych miejsc rosną sobie krzaczki i kwiatki. W każdym motelu, na kempingach są baseny z gorącą mineralną wodą. W ogródkach prywatnych, na trawnikach syczące dziury z wydobywającą się parą. Mnóstwo tu różnych resortów z basenami termalnymi i leczniczymi błotami. Odwiedziliśmy dziś Hell’s Gate, gdzie wytaplaliśmy się w takim błocie i wymoczyliśmy w wodzie siarkowej. Taka woda wysysa wszystkie siły, nawet dobry obiad nie pomoże.
Wai O Tapi to kolorowy park termiczny z niesamowitymi formacjami skalnymi, jeziorkami z wodą zieloną, niebieską, żółtą i różową, kipiącymi kraterami, bulgoczącymi błotami. Jest tu słynny gejzer Lady Knox, który (uwaga!) wybucha o godzinie 10.15 rano na wysokość 20 metrów. Wokół są trybuny z miejscami siedzącymi, nie załapaliśmy się :). Drogą na południe wzdłuż największego zbiornika słodkowodnego w całej Australoazji – jeziora Taupo dotarliśmy do serca Parku Tongariro – Whakapapa Village. Góry, wulkany niesamowite, mamy nadzieję ruszyć jutro na szlak, jeśli pogoda pozwoli. Na razie siedzimy w ciepłej kuchni-stołówce, wokół Niemcy, Holendrzy, Anglicy, dorośli, młodzież, dzieci, niemowlaki, pachnie kiełbachą, spaghetti z sosem pomidorowym, stekami.
Rotorua, zdjęcia

The shovel and Te Whakarewarewatangaoterteopetauaawahiao

Well, well in addition to the winding road conditions I should add spectacular one line bridges on every road ! Anyway NZ is very different from Aussie - people : not as open and friendly as Ozzies, Maoris are visible before dusk , climate: a little bit chili, but fine for us, flora: very rich and landscapes … you may observe: sea, mountains, volcanoes, hot springs, snow, rivers with spectacular falls, etc. at the same time.
The shovel is the most important tool here, can you imagine dozens of people digging their own holes for the hot spa on the beach? I also couldn’t , but it’s how it is here, we are at one big active volcanic ground so 10cm under the ground you may find hot ( ‘fucking’ hot ) springs what you may use to warm up yourself ( I guess it has some superb minerals keeping you young forever ), home, swimming pool, etc. A lot of fun and smell of sulphur everywhere !
We spent 2 days at Te Whakarewarewatangaoterteopetauaawahiao ( real name of the Maori village close to Rotorua ) digging own holes or going to the Hell’s Gate spa for mud bath, visited Wai O Tapi - the most colorful volcanic park we have ever seen with the lady Knox geyser shooting water up to 20 meters at .. 10.15 ( smart marketing trick !) and arrived to the Tongariro National Park. Tongarino, established in 1887, was the first NZ’s national park. It was given by local chief of the Ngati Tuwharetoa people who realized that it was the only way to preserve an area …. With its collection of of three active volcanic picks ( 2000-2700m ), lakes, snow is one of the most interesting places on the North island. Let’s see tomorrow.

Photos

wtorek, 15 grudnia 2009

Nowa Zelandia, Coromandel

I tak Nowa Zelandia przywitała nas słońcem, wiatrem i zielenią. Jako, że podróżujemy już czwarty miesiąc(tak, tak), przewodnik otworzyliśmy dopiero w samochodzie, żeby dowiedzieć się, dokąd jechać. Poczuliśmy dużą sympatię do człowieka, który przekazywał nam auto i zgodnie z jego wskazówkami , udaliśmy się na półwysep Coromandel. Przecudny, zielony, ukwiecony raj na ziemi nad zieloną, morską wodą. Kauaeranga valley to cudna dolina wśród deszczowych gór. Tu był kemping z komarami, z zimną wodą w potoku zamiast ciepłego australijskiego prysznica, spanie z sufitem nad nosem. Ale szlak niezwykły, szkoda tylko, że wszystkie olbrzymie drzewa też tu wycięli. Jedno drzewo zostało i jest do niego historyczna ścieżka.

Nocujemy w miasteczku Whitianga, dalszej jazdy odmówiłam. Tu zwiedzanie to będzie ciężka praca, bo mnóstwo do zobaczenia (między innymi gorące, naturalne spa wulkaniczne w różnych docelowych miejscach :))

Clean and Green and Winding” New Zealand

Clean – we tested it at the airport as we had to go via bio-checking channel ( no food, clean shoes and tent disinfection ).
Green – yes, everything is very green here !
Winding – it’s a first country on our way where we may find info about travel time instead of distance on the map ! Left, 10m right, 4m right, 11m left, left, left … my arms !
We have a little bit more compact campervan here - standard height, one big bed, kitchen in the box . Nissan supports us this time, let’s believe that it will be as good as Toyota at least ! The Coromandel Peninsula is our first stop here. They are saying that it’s untouched paradise, yep beautiful Kauaeranga valley with panoramic view of the peninsula, but unfortunately all really old trees were cut down around 90 years ago …, beaches, small towns and great ocean road. We are just planning our next steeps here so let’s stay in touch.

niedziela, 13 grudnia 2009

Bye, Bye Aussie

So it's time to say good bye Aussie. After 2,5 months, more than 14.000 km, 57 visited McDonald's we have arrived to Melbourne our departure destination. We saw almost everything planned ( except Alice Springs ... ), received excellent support from Australians and Polish friends here and had a lot of fun.

Special thanks to: Wiesia and Jurek, Jola and Marek, Gosia and Janusz for warm welcome and superb hospitality.

Bye, bye Aussie, New Zealand is waiting !

środa, 9 grudnia 2009

Alpy Australijskie

The Great Ocean Road pożegnaliśmy w Torquay i po kilku dniach górskiej włóczęgi powróciliśmy znowu na wybrzeże w Paynesville na południe od Bairnsdale. Przez piękny ,stary las eukaliptusowy jechaliśmy pomiędzy Healesville niedaleko Melbourne a Marysville. Wiekowe eukaliptusy z czarnymi po pożarach pniami, obsypane gęsto zielonymi liśćmi i paprocie drzewiaste porastają tu wysokie wzgórza. Droga wije się przez las i sprawia niesamowite wrażenie.
Chcieliśmy zatrzymać się na noc w Marysville, które według naszego przewodnika z 1999 roku miało być prześlicznym, górskim miasteczkiem, założonym w 1863 roku. Z 400 domów zostały trzy. W lutym tego roku, nawiedził Marysville pożar, który strawił okoliczne lasy, zginęło ponad 200 osób. Tak to jest, kiedy przewodniki kupuje się za 5 dolarów w antykwariacie:) Zatrzymaliśmy się w Alexandra. Miłe, spokojne, prowincjonalne miasteczko. Ale warto było przejechać tą drogą i zdać sobie sprawę ze skutków pożaru w buszu. (Misie Koala też zginęły:(
Nasza droga prowadziła dalej przez Beechworth do Mt Buffalo National Park. I tu rzeczywiście zaczęły się prawdziwe góry. Szczyty powyżej 1700 m.n.p.m. pokryte są różnymi odmianami eukaliptusa. Tak zwany snow gum, to rodzaj eukaliptusa, który przystosował się do mrozu i śniegu, który tu bywa zimą. Australia to eukaliptus. Od tropiku na północy kontynentu przez suchy outback do wysokich gór na południu. Pozostałe drzewa wyglądają na posadzone przez człowieka.
Dziś jechaliśmy The Great Alpin Road od Bright przez Mt Hotham na południe do Bairnsdale. Wielka Droga Alpejska, to droga, która najbardziej mi się podobała w Australii. Wije się malowniczo przez wysokie góry, wzdłuż wąwozu rzeki Tambo. Trasa jest piękna nawet w deszczu i we mgle.
W Australii też czasem pada deszcz.
Dziś wylądowaliśmy na świetnym kempingu w Paynesville. Pada deszcz, a my siedzimy sobie w tzw. Camp Kitchen, gdzie mamy kominek gazowy, telewizor, pijemy herbatkę i czekamy na szóstą wieczór, bo o tej porze ma przestać padać deszcz według australijskiej prognozy pogody, a ponieważ do tej pory za naszych czasów w Australii synoptycy nigdy się nie pomylili, to na pewno pójdziemy na spacer do miasta.
Zdjęcia

poniedziałek, 7 grudnia 2009

sobota, 5 grudnia 2009

12 Apostles

So it’s time for the greatest thing in Victoria – The Great Ocean Road. It’s around 300km drive close to the coast from Peterborough to Torquay. It took us couple of hours to drive first 70km as we had to move along with 5000 cyclists ! As you know we don’t watch TV, read newspapers , etc, so we didn’t know that ‘Victoria on Bike’ is at the same time as we planned our visit to the GOR. Anyway with police assist somehow we arrived to our camping . The most interesting and spectacular part of the GOR is an amazing collection of natural rock sculptures including 12 Apostles, London Bridge ( collapsed in 1990 ) and Loch Ard Gorge. Twelve Apostles – hmmm nobody knows why 12 as all sources we found says that it was only 8 sculptures in the sea. In fact we could see only 7 as the limestone/sand construction is not very resistant to the sea and wind erosion so one collapsed in July 2005 … don’t lose your time and visit Victoria ASAP as only 7 remained ! The rest of the GOR is just a nice road close to the sea, I think that eg Split-Dubrovnik road is more spectacular. We stopped in a small city called Lorne and ….could see wild Koalas during our bush walk first time in Aussie ! I am not sure who was more surprised anyway we saw them ( two ) walking, climbing and making the sound like a big bear ( they have 60-70cm and Koala is not a bear at all ). It’s time for mountains so we are moving to the local Alps now.

piątek, 4 grudnia 2009

The Great Ocean Road

Tę podróż przez jeden z największych cudów Australii zaczęliśmy w Warrnambool. Dla nas na tyle dobre, że jest Mc Donald i duży supermarket. Następnego dnia kilka kilometrów za miastem natknęliśmy się na wyścig obywateli stanu Victoria na rowerach. 5 tysięcy rowerzystów pedałowało zawzięcie szerokością jednego pasa. A my razem z nimi przez około 70 kilometrów, przez pewien czas eskortował nas policjant na motorze, wszystkie najważniejsze dla nas przystanki, między innymi Bay of Islands, London Bridge,12 Apostoles minęliśmy z zawrotną szybkością 60 km na godzinę i wylądowaliśmy w Princetown. W ten sposób najważniejszy odcinek Great Ocean Road mieliśmy z głowy. Princetown to osada złożona z baru, sklepu, obsługującego pocztę ,pompę paliwową i kemping. Tu też zatrzymaliśmy się na dwie noce w celu powrotu do planowanych miejsc i odłączenia się od rowerzystów.
Stromy, poszarpany brzeg wapienny wysoki na ponad 70 metrów pomiędzy Peterborough a Princetown jest najczęściej fotografowanym odcinkiem The Great Ocean Road. Naturalne rzeźby, wysokie wieże wapienne, które odłączone zostały od wybrzeża przez fale oceanu, wąwozy, łuki, wyspy rzeczywiście są niezwykłe. Ale trzeba szybko przyjeżdżać, i oglądać, bo London Bridge się już w części zawalił , a jeden z apostołów runął do morza. Kolejny fascynujący dla Australijczyków odcinek pomiędzy Appolo Bay i Lorne przejechaliśmy dziś. Późnym, popołudniem poszliśmy na spacer w Otway National Park niedaleko Lorne. I nareszcie! Nareszcie ujrzeliśmy na własne oczy dzikiego misia Koalę w eukaliptusowym lesie, nawet dwa misie nam pozowały. Natknęliśmy się na każdego z nich na ścieżce, nie na drzewie. Są spokojne, ciekawe, śliczne, do przytulenia. Można z nimi pogadać, strzygą uszkami i wydają głośne i groźne pomruki. Drapią się na drzewa eukaliptusowe przy pomocy potężnych pazurów bardzo zwinnie i szybko.

Great Ocean Road - zdjęcia

poniedziałek, 30 listopada 2009

Kickboxing and Gold Rush

We spent couple of days in the local mountains called Grampians. Honestly it’s more like hills than mountains , but for locals everything higher than grass is called mountains. Halls Gap – nice village in the valley and land of the wild life especially kangaroos. We saw amazing kangaroo kickboxing tournament at the camp early in the morning. We had unique opportunity to be sited in the first row actually even more - we could watch it from our bed via rear car window. Two big ( human size ) males stood on the toes and using their short front legs tried to knock partner’s tooth out. They also kicked opponent using two legs at the same time being supported when ‘on air’ by own tail. You can believe or not but it was real 30 minutes of the local kickboxing . It’s time for a short Gold Fever trip as we are in Victoria where majority of Australian gold has been found. We visited couple of cities like Bendigo, Castelmine, Molden and finally landed in Ballarat – capitol of Gold Rush. Can you imagine that in couple of months since they discovered gold in 1851 tens of thousands of hopefuls from Australia, China, Europe and USA arrived to Ballarat ? Within a decade Australia’s population had trebled. Today we visited Soveregin Hill, the living museum recreating the early days of the city and tried to find some gold in the creek to be rich and famous, but … I have to go to the Gold Shop and buy something instead !
Photos, Bendigo, Ballarat

Emma, is your family involved in all these big steam machines ( still working )here at all ?

Bendigo i Ballarat

Jesteśmy w Bendigo. Piękne miasto w południowym stanie Victoria. Architektura wiktoriańska, przepiękne budynki w tym stylu zdobią miasto to tu, to tam. Do tego zielone, stare parki z tropikalną roślinnością i stawami i oczywiście różne ciekawe ptaszki. Dziś byłam u fryzjera, grzywkę mam obciętą do połowy czoła, chyba pani była bardzo zestresowana, że strzyże klientkę z Europy, Mikołaj pozdrów panią Irenkę. Wstąpiliśmy do indyjskiej tawerny, żeby przypomnieć sobie smaki orientu. Szkoda, że nie mamy Indii w planie. Po Australii, to byłoby to. Pada ciepły deszczyk, pachnie wokół świeżo zmoczoną ziemią, wiatr kołysze naszym vanem, idziemy spać, a jutro znowu uciekamy przed deszczem, ta nasza podróż to ciągła ucieczka albo przed upałem, albo przed deszczem.
Ballarat podobnie jak Bendigo powstało dzięki gorączce złota w XIX wieku. Na wieść o złocie w okolicach Ballaratu w 1851 roku, do Wiktorii zaczęli zjeżdżać wszyscy żądni szczęścia z Australii, Chin a nawet z Kalifornii, gdzie złoto się już skończyło. Chińczycy płynęli dwa miesiące na statkach do Melbourne, a potem dwa tygodnie szli do miejsca swego przeznaczenia, każdy w nadziei na własny samorodek złota. Powstały miasta, gdzie najważniejsze były hotele, banki, urzędy pocztowe i puby. Gorączka złota trwała kilkadziesiąt lat, a teraz pozostały wspomnienia, piękna wiktoriańska architektura i bardzo ciekawe muzeum jako części miasta z tamtych czasów. Po ulicach muzeum krążą dyliżanse, podejrzani osobnicy z łopatami i taczkami, mieszkańcy Ballaratu sprzed prawie dwustu lat. Trwa praca w kopalni, produkcja kół do powozów, czynne są bary i sklepy . A w muzeum mają – „nuggets” czyli samorodki złota wielkości od naparstka do dużej cegły i to prawdziwe ! Wygląda to niesamowicie, od małych niekształtnych „kamyczków” do wielkich brył o kosmicznych kształtach, część z nich była znaleziona całkiem niedawno. Mimo że kopalnie są już zamknięte można ciągle tu spotkać poszukiwaczy z elektronicznymi detektorami metalu. Chyba kupimy taki jeden i będziemy bogaci wkrótce….
Zdjęcia

czwartek, 26 listopada 2009

Morze i kickboxing w górach

Po sennym Robe przyszedł czas na senne Portland ponoć najstarszy port w Viktori z 200-oma starymi budynkami ( mamy starsze w Otominie ) oraz kinem, w którym grają tylko jeden film przez tydzień i prawie tak by było, gdyby nie poranna wycieczka(i). Zaczęliśmy od kolonii Gannetów, są to duże ptaki z żółtymi głowami które generalnie żyją na wyspach, ale jakoś sobie upodobały ląd koło Portland i mogliśmy podziwiać kolonię około 6000 par ptaków, żyjących pomiędzy lądem a nieodległą wyspą. Są to znakomici lotnicy robiący po kilka tysięcy kilometrów (wycieczki na Mauritius ) i wracający do swojej kolonii po 3-4 latach. Ponoć jest to jedyna lądowa kolonia tych ptaków. Potem było już tylko lepiej. Półwysep Bridgewater z kilkukilometrową plażą z jednej strony i klifami z drugiej. Pośrodku po kilkukilometrowym spacerze kolonia słoni morskich na skalnych półkach koło grot, w których mieszkają. Ogólnie było cool. Wieczorem góry (no może wzgórza ) – Grampiansy. Dla miejscowych wszystko co wystaje ponad trawę to już góry więc i my się przystosowaliśmy. Gościmy w lokalnym Zakopanem (takim sprzed 70 lat ) , chodzimy w góry, a dziś nad ranem podziwialiśmy z okien naszego domu walkę kangurów…. Można wierzyć albo nie, ale jest to jak kickboxing w najlepszym wydaniu. Dwa duże samce stoją prawie pionowo na palcach, tłuką się tymi małymi przednimi łapkami, głowy mają odchylone do tyłu, żeby nie stracić zębów i od czasu do czasu kopią się nogami. Kopnięcie jest wyprowadzone obiema nogami ( chyba nie mogą jedną ) i w tym czasie stoją na … ogonie ! Niesamowite! I tak przez około 30 minut , niestety było za ciemno, aby zrobić zdjęcia, leżeliśmy w łóżku i podziwialiśmy przez okno (tylne ) ! Jutro jedziemy dalej, ale jeszcze nie wiemy gdzie, na razie rozpaliliśmy ognisko (prawie jak kominek u nas domu ) i myślimy o wszystkich ciepło .
PS. Wszędzie latają białe papugi i robią masę hałasu, że myśli ciężko zebrać, chyba powinniśmy już przestać testować lokalne wino…. Kończymy, bo przyjechała policja.
Naprawdę musimy kończyć, bo wszystkie białe papugi z Australii odlatują do ciepłych krajów. Może ktoś sprawdzić, czy one rzeczywiście lecą do ciepłych krajów?
Zdjęcia

sobota, 21 listopada 2009

South Australia, Adelaide & around

Adelaide - city like all ‘big’ cities, nothing special just a lot of parks around downtown. As expected temperature was ‘only’ around 30C so we could walk and visit couple of recommended places ( like Mc… of course ). On our way to Victor Harbour we visited The Wild Life Sanctuary ( kind of the ZOO just visitors entering the wild life territory ) so Ewa could feed kangaroos and all the strangers living there , interesting experience. Victor Harbour - lovely place with the Granite Island connected via 150 years old and 650m long jetty with the main land. The old horse tram still works delivering tourists to the island ( 5$ one way ) , but we walked of course ! We also had night session with penguins living at the island – something like 156 , the smallest penguins ( Little Blue Penguins) arrived from the sea at dusk to feed young fellows ( chicks ) waiting in the small caves . We spent the hottest day ( as per photo in the polish post below ) in a small town called Mannum where all Murray’s pedalstreamers have been born . It was so hot that we don’t remember too much as we spent almost all day and night at the camping showers. At Robe now, it’s 20C today uffff !

Australia Południowa cd

Półwysep Fleurieu to bardzo nastrojowa kraina, teren dużo bardziej urozmaicony, roślinność bujniejsza niż na Yorkie. Zatrzymaliśmy się w sympatycznej miejscowości Victor Harbour znowu w ramach ucieczki przed upałem z Adelajdy. Była całodzienna wycieczka rowerowa wzdłuż morza, było polowanie na najmniejsze pingwiny na świecie, był spacer na granitową wyspę po starym pomoście, po którym obecnie stary wagon, ciągnięty przez konia wozi turystów.
Trzeba przyznać, że pogodę synoptycy zapowiadają tu niezawodnie z tygodniowym wyprzedzeniem. Miało być wczoraj ponad 40 stopni Celsjusza i było. Ale ponieważ w nocy miało się ochłodzić, to zdecydowaliśmy się pożegnać Murray River w Mannum daleko od ożywczego oceanu. Wczorajszy dzień wyglądał następująco: śniadanie w porannym upale, jazda w klimatyzowanym samochodzie, kąpiel w oceanie po niezwykle szybkiej przebieżce przez rozgrzany piasek, jazda w klimatyzowanym samochodzie, dwie godziny w miejskim basenie w Murray Bridge z czapkami na głowie i w okularach, kawa w klimatyzowanym Mc Donaldzie, zakupy w klimatyzowanym supersamie, prysznic w ciepłej wodzie z kranu oznaczonego na niebiesko, wycieczka nad rzekę w towarzystwie wiatru z rozgrzanego piekarnika, zimne piwo w barze, gdzie właściciel hotelu i baru postawił nam kolejne piwo, informując, że teraz jest właśnie „fucking hot” i wtedy było nam już wszystko jedno, kolejny prysznic w ciepłej wodzie na kampingu, kilka współczujących spojrzeń w kierunku ciężko dyszących ptaków, drepczących z otwartymi dziobami. Zasnęliśmy o czwartej nad ranem, kiedy spadł deszcz i przyszło to zapowiadane oziębienie. A wtedy powietrze smakowało nam jak zimna margerita w San Diego.
Jakby kto nie wierzył.
Dziś natomiast chmurki na niebie, nie wychodź słońce, nie wychodź, niewiele ponad 20 stopni i znowu jesteśmy nad morzem w sennym Robe.
Zdjęcia, Fleurrieu

poniedziałek, 16 listopada 2009

Yorke Peninsula polish/ english

Wygląda na to, że Alice Springs w sercu Australii nam się nie uda. Przyszły niespodziewane upały, które wygoniły nas znowu nad morze. W Broken Hill i w Port Augusta było tak gorąco, że zimna woda w kranach była ciepła, nasz samochód się nie ochłodził, więc spaliśmy na podgrzewanej kanapie, chodziliśmy po podgrzewanej podłodze przy 40 stopniach w cieniu. Zmieniliśmy plany. Zachód słońca nad oceanem, świeża, chłodna bryza przywróciła nas do życia. Port Victoria, Marion Bay, Port Vincent i wiele innych miasteczek to senne, leniwe osady na półwyspie Yorke. Obecnie półwysep tonie w słońcu i niespodziewanym o tej porze cieple. Ale widać, że lato jest tu długie i upalne. Teraz na wiosnę odbywają się żniwa. Cały półwysep jest złoty od krótkich kłosów zboża. Rdzenna roślinność pozostała jedynie w położonym na cyplu parku narodowym Innes. Są to słonowodne jeziora, nadmorskie krzewy, trzymające się blisko ziemi i karłowate eukaliptusy, a między nimy wesołe strusie Emu i kangury. Surowe wapienne klify, stare latarnie morskie, to kraina opuszczona przez ludzi, chociaż w przewodnikach zapewniają, że półwysep jest tłumnie odwiedzany przez turystów. A my czekamy na chłodniejsze powietrze znad lądu, bo prognozy pogody zapewniają, że w poniedziałek na dwa dni przyjdzie ochłodzenie w Adelajdzie.

Kilka zdjęć

As mentioned earlier unexpected early summer here has forced us to modify our plans a little. I had to cancel my hair cut appointment ( first one since we left Poland )at Alice Springs as I didn’t want to end up as below:
So we are at Yorke Peninsula now. Generally it’s still hot, but the sea breeze helps to survive. We stayed at couple of small, nice places like: Port Victoria - the 4th largest harbour in the SA in the past, today … I think having two kayaks they will call me Sir !; Marion Bay with its 100 years old wrecks on the beach; Port Vincent where everybody walking in the water ( hours ) and catch the blue crabs for a dinner ( please let me know if you need more details how to catch it ). Generally sleepy part even all books say that it’s a holiday capital of South Australia – somehow we cannot imagine it.
We have just arrived to Adelaide hoping to see something in the city as it should be colder on Monday - around 30C instead of 40C

środa, 11 listopada 2009

Broken Hill (polish/ english)

Czy my musimy ciągle coś nowego zwiedzać? U nas zaatakowało lato niespodziewanie ( jest wiosna ) i mamy +40C albo i więcej, dzień zaczyna się od basenu, potem klima w 'camp kitchen' , potem basen a wieczorem możemy usiąść na świeżym powietrzu. A teraz jesteśmy w Mc Caffe jest super ( chyba +22 w środku ) i chyba zostaniemy tu na dłużej. Broken Hill jest największą na świecie dziurą ze srebrem. Jest chyba ,ale okna Mc nie wychodzą na dobrą stronę aby wszystko zobaczyć. Uciekamy nad morze gdzie też jest 40C ale może jakaś bryza .....
Australijczycy to ludzie biali jak śnieg, wiekszość to potomkowie Anglików. Ukrywają się przed słońcem jak mogą, a tu światło wali z nieba od wczesnego rana do późnego wieczora, cienia nie ma. Jak powiedział nasz kolega z Sydney, wiyta u lekarza zaczyna się tu od oglądania całego ciała w celu wykrycia raka skóry. Cieszmy się, że mieszkamy w Polsce i czasem możemy wyskoczyć do ciepłego kraju. Australia to kraj dla ludzi o ciemnej karnacji.
Jesteśmy na pustynii, w prawdziwym outbacku, od początku roku spadło tu 5 cm deszczu. A jednak żyją tu strusie Emu, barany, kozy, ptaki, kangury. Skąd one czerpią wodę, na razie tego nie wiemy.

Stacja benzynowa w outbacku

Struś pędziwiatr

For our English speaking friends. After couple of days travelling close to the longest ( 2700km long ) river in Aussie called Murray , trip on the real 100 years old peddalstreamer ( with real working stream engine made in Great Britain circa 1912 ) in Mildura we have just arrived to Broken Hill - worldwide capital of silver. Nice small city in the middle of desert , but we can not explore it more due to the high temperature ( basically sightseeing sitting at Mc Caffe as they have air condition and panoramic windows ). As you remember: rain - shopping as it's wet, too hot: shopping again as all shopping centres are air conditioned ! We have unexpected summer attack here ( temperature is around 40C or more ) so we have to adopt our plans accordingly and return to the coast to get some fresh sea breeze - hopefully. Tiger Woods has just arrived to Melbourne, but I don't think that he will stay at the same camping as we.... maybe next time.

niedziela, 8 listopada 2009

Echuca i Mildura

Jest godzina 19 i 36 stopni. Przyzwyczailiśmy się już do wysokich temperatur. Gdy popatrzę na te 3 stopnie w Gdańsku, to wolę te 36. Jest rzeka Murray, jest kemping pod eukaliptusami nad rzeką, jest basen z zimną wodą, są kaczki, papuszki, jest dobre wino, czego więcej trzeba?
Po drodze do Broken Hill zatrzymaliśmy się w Mildura, w centrum winiarskim, oliwkowym, cytrusowym, migdałowym.
Takie 150-letnie statki pływają po Murray

Wykąpałam się w Murray, w Gangesie też się kiedyś wykąpię

sobota, 7 listopada 2009

Przez granicę NSW z Victorią

Nasza droga prowadzi w kierunku rzeki Murray - rzeka bardzo ważna gospodarczo, historycznie i turystycznie, największa na kontynencie i jedyna żeglowna, ma 1883 km od źródeł do ujścia. Z Cowra jechaliśmy przez Cootamundrę, Narraderę, Deniliquin. I tak dotarliśmy do Echuca. W Cowra odwiedziliśmy ogrody japońskie, w Narradera szukaliśmy w wiekowym lesie eukaliptusowym misiów koala. Szukaliśmy długo, dopadły nas muchy, ostre i suche trawy, które opanowały nasze skarpetki, widzieliśmy dwa kangury, ale koali żadnego. Poza tym las i rzeka były piękne.
Ewa prosi abym coś napisał bo ja tu jestem tylko od czarnej roboty generalnie, przynieś , kieruj , zrób obiad , posprzątaj, pozmywaj, wymyśl coś … do annałów wyprawy przejdzie co następuje: gdybym miała komentować wszystko co robisz, to bym się nie zamykała :)
Jest fajnie, jedziemy i jedziemy przez tę Australię, było sucho i mokro, zielono i niebiesko, teraz mamy trochę wszystkiego w drodze do środka, gdzie pewnie będzie i sucho i żółto. Nasz domek na kółkach spisuje się extra, czeka go jeszcze jakieś 2500km przez pustynie, ale myślę że da sobie radę. Jesteśmy już prawie jak tubylcy nawet w rozmowach na kempingu mamy wspólne tematy jako, że znamy fajne miejsca ( nawet rozumiemy już więcej niż połowę tego co do nas mówią, a to nie jest łatwe mowię wam ). Jutro dzień prania, zwiedzania i odpoczynku od kierowania, więc będę miał dużo roboty :)

Kilka zdjęć

czwartek, 5 listopada 2009

Blue Mountains and McDonald's

Long time ago when I was young and beautiful I have been told that the most exciting and the oldest things I can only find in Russia. Travelling to
USA I learned that the most exiting and the oldest things are only there. I have seen here so far e.g. the oldest rainforest and the Blue Mountains which are xxx times older than Grand Canyon. I am not sure why they call it mountains as it's a big hole in the plateau ( created almost the same way as Grand Canyon ) just with the green forest instead of rocks inside. It's called Blue Mountains as really it looks a little bit blue, people say that it's because of the oil from the eucalyptus trees grooving here. No more beaches for some time as we have just started our outback part of the trip. Japanese Gardens in the middle of nowhere ( almost desert ) today.

I love McDonald's, the only place with the free WiFi access in Austaralia! Our trip plan is based on the Mc map instead of camping book now.

środa, 4 listopada 2009

Przez centralną Nową Południowa Walię

Jedziemy sobie powoli (wszystkie ciężarówki nas wyprzedzają) przez niezaludnione wzgórza i doliny, pokryte łąkami i laskami eukaliptusowymi. Na łąkach pasą się krowy, konie i barany, a w górze, żeby było bardziej kolorowo, fruwają skrzeczące papugi. Przejeżdżamy przez leniwe wioski i miasteczka, czasem zatrzymamy się w parku na mango i orzeszki albo sałatke owocową z jogurtem. Dziś odwiedziliśmy Bathurst, Orange, Canowindrę i nocujemy w Cowra.
Miasteczka są do siebie podobne, każde ma jakiś cenny zabytek sprzed stu lat na przykład hotel, ale są bardzo zadbane i zielone. Ulice są szerokie, obsadzone wysokimi, kwitnącymi obecnie drzewami, każde miasto może poszczycić się przynajmniej jednym parkiem. Główna ulica to przeważnie aleja handlowa, z ciekawie zadaszonymi sklepami.
Jeździmy teraz od kempingu do kempingu w celu naładowania rozmaitych baterii oraz od Mc Donalda do Mc Donalda w celu połączenia się ze światem. Reszta mniej ważna. Po Mc Donaldach włóczymy się w jasny dzień, wtedy kiedy w Polsce jest noc, ale jeśli ktoś ma ochotę pogadać z nami na skype, proszę włączyć komputer i skype, odnajdziemy i zadzwonimy :)

Po drodze w "Mc Donaldzie"

Blue Mountains pożegnały nas mgłą i deszczem, mieliśmy wczoraj dużo szczęścia, spacer bo górach w słońcu jest najlepszy. Teraz jesteśmy w drodze w kierunku Broken Hills ( to dopiero za kilkanaście dni). Po drodze w Lithgow jest Mc Donald, a tu ? Free WiFi!
Jedziemy dalej w kierunku Bathurst (tam znaleziono złoto dwa wieki temu). Do usłyszenia!
Blue Mountains - photos

Blue Mountains National Park, Katoomba

Joli i Markowi bardzo dziękujemy za gościnę i towarzystwo w Sydney. Pozdrawiamy ich dwie córeczki Alę i Hanię. Ala, jak tylko zobaczymy dzikiego wallabiego , to zdjęcie natychmiast ci wyślemy. Hania, pociągnij czasem siostrę za warkocz :)
Katoomba to kolejna miejscowość na naszej drodze. Jest to centrum turystyczne w Blue Mountains National Park. Nie są to właściwie góry a raczej kanion wyrzeźbiony przez rzeki. Podobnie jak kanion Colorado, ale pokryty zielonym buszem . Po południu dolina rozbrzmiewa tysiącami dzwoneczków, to śpiewają ptaki – bellbirds. Las jest również upstrzony białymi, latającymi kropkami, to fruwają nad drzewami białe olbrzymie papugi z żółtymi czubami. Wiosna jest tu w pełni, drzewa i krzewy obsypane są kwiatami, o czym mój nos kichaniem natychmiast mnie poinformował. Muszę stąd uciekać. Spacery odbywa się tu po pionowej ścianie kanionu przez strome schody, drabinki, łańcuchy, przez wodospady i przepaście. Gdyby nie szlaki przygotowane przez ludzi, nie byłoby możliwości posmakowania tych gór. A są warte zejścia w dół - bo najpierw się schodzi, żeby potem wdrapać się z powrotem.

Jeszcze kilka zdjęć z Sydney

niedziela, 1 listopada 2009

Sydney

So we have entered New South Wales … beach on the left , beach on the right ( it’s possible here!) and much more green colours . Rain has gone, temperature is again +26-8C, blue sky , you know… Local people we’ve met so far are very friendly and helpful giving us the best advise where to stay next what to do and see. Thanks to Tony ( TTV Technical Support is everywhere ! ) we found a very nice camping in Narrabeen close to Sydney. It’s unbelievable that 20 km from the downtown we have beach, natural swimming pool, lake, wildlife and unlimited internet access. Sydney… one of the places you can visit several times for sure. We use the local ferry service from Manly to Circular Quay. To get Sydney harbour, it takes about 30 minutes and you can admire Sydney Opera House and Sydney Harbour Bridge from the sea. Town is located in something like river, delta or big fjord ( they called it dramatic coastline ) so you can find everything here, sapphire water, tropical gardens, white beaches , steep cliffs , small islands, hundreds of sailing boats and blue sky. It’s definitely one of the most beautiful harbours in the world. History is mixed with the present in one place, The Rocks Sydney’s historic centre with dinning, traditional pubs and galleries close to the modern glass tower blocks, Chinese district with the traditional open market and food… somehow it works together very well . Please have a look at the latest pictures , Sydney is beautiful, isn’t it ? Three days is not enough to discover everything here, but as I said it’s a place to come back so maybe next time.

sobota, 31 października 2009

Sydney

Fajnie, że jesteśmy w Sydney. Mamy znowu piękną plażę, ocean, lagunę, trzy baseny nad morzem. Mieszkamy w Mona Vale, do Manly docieramy samochodem, a z portu w Manly promem w pół godziny do centrum Sydney. Opera z morza wygląda pięknie, z resztą sami zobaczcie na zdjęciach.
Photos

czwartek, 29 października 2009

Nowa Południowa Walia

28.10.
Wybrzeże w Północnej Nowej Południowej Walii to kraina, tonąca w zieleni i plażach. Na prawo plaża na lewo plaża ( jest to tu możliwe ) i wszystkie dzikie nawet te koło autrostrady. Przez dwa dni brakowało nam bardzo słońca. Deszcz chciał nas zatopić, ale dziś się rozjaśniło. Odwiedziliśmy Dorrigo National Park. Po dwóch dniach zwykłego deszczu droga do parku wyglądała jak po kilku dniach tropikalnej ulewy. Lasy stały w jeziorach. A wodospady nareszcie pokazały co potrafią. Dziś dotarliśmy do North Haven, trochę na południe od Port Macquarie. Mała mieścina nad zalewem, gdzie wędkarze namiętnie próbują łowić ryby na krewetki, ptaki takie jak mewy, czarne nurki, pelikany polują na ryby, delfiny połykają ryby, a przy okazji tańczą w wodzie. Wszystko dzieje się przed zapadnięciem zmierzchu. Trzeba się najeść zanim zajdzie słońce. Bo jeszcze należy wyczyścić piórka i wysuszyć skrzydła na słońcu. A na kampingu papugi z różowymi brzuszkami dokazują na drzewach, te zielone z niebieskimi główkami sprawdzają co mamy na talerzach, a ptaszki z żółtymi oczkami czekają na dobry kąsek. Najpiękniejsze są kukaburki. Są to ptaki wielkości naszej sroki, ale z dużymi głowami, mocnymi dziobami, mają białe brzuszki i szare skrzydła. Są gdzieś na naszych zdjęciach z poprzednich dni. Te ptaki lubią mięso, są spokojne, niestrachliwe i delikatne. Ludzie się z nimi zaprzyjaźniają, ale pozostają dzikie. Dziś widzieliśmy jak mała dziewczynka w różowej sukience karmiła tego ptaka na balkonie. On siedział spokojnie na poręczy, a ona dawała mu smaczne kąski. Australia to ptaki.
Australijczycy to przyjaźni i pomocni ludzie. Załapaliśmy się na imprezę kempingową, pogadaliśmy z tubylcami o aborygenach, dostaliśmy kilka cennych informacji o ciekawych miejscach po drodze i na koniec dostaliśmy butelkę wina marki wino ale z ich rodzinnych stron. Powiedzieli żeby w gości z nim nie iść, ale wypić się dało oczywiście poza ‘alkohol free zone’ … tych ostatnich jest chyba więcej niż Internet Access Points. Generalnie jest cool.
29.10
Dotarliśmy nad jezioro Macquire. Tak naprawdę to z jednej strony drogi jest jezioro z drugiej morze, jak jest przypływ to morze daje wodę jezioru przy odpływie jezioro oddaje co dostało. Tak blisko Sydney, największego miasta Australii, a tak pięknie i dziko. Pas wybrzeża nad oceanem pozostaje wolny od zabudowań. Oglądaliśmy kilka domów z widokiem na morze ( tu chyba wszystkie domy mogą mieć widok na morze ) ale jakoś nie mogliśmy się zdecydować , chyba jednak będziemy dalej mieszkać w naszym domku na kółkach. Jutro Sydney.

poniedziałek, 26 października 2009

Gold Coast and Lennox Head

Ewa is ahead with Polish comments, but somebody must keep our trip under control so I am sorry. Gold Coast and places called: Palm Beach, Miami, Surfers Paradise ... what you can do except... shopping ! You could find us somewhere below:



Lennox Head, first rain today since we left Poland ... so shopping again ! Weather forecast for tomorrow: 21-23C, possible showers, windy, but you have to remember that it's spring here !

Lennox Head

Znowu były góry, ciagną się wzdłuż wybrzeża od północy do południa. Lennox Head to mała wiocha na wybrzeżu. Życie nam się unormowało, plaże ciągle dzikie, długie i piękne. Tylko horyzont bez zaburzeń bo już brak wysepek i rafy koralowej i fale potężne. Dziś pada deszcz, temperatura spadła do 24 stopni. Jest zimno. Wieje wiatr. Wiosna w pełni. Siedzimy w naszym salonie i jemy szaszłyki z krewetek i kotlety mielone z jakiejś tutejszej ryby. I pijemy wino, no bo pada deszcz.
Jutro atakujemy Sydney, albo pojutrze. A potem już jedziemy w głąb lądu.

czwartek, 22 października 2009

Bardzo wysokie góry nam się do końca nie udały. Glass House Mountains są to pojedyncze wysokie na mniej więcej 500 m strome wierzchołki, wyrastające prosto z nizinnego buszu. Miałam nadzieję zdobyć szczyt jednego z nich w spódnicy. Było dość stromo na początku, ale kawałek dalej trzeba było drapać się po skałach jak po drabinie, tu potrzeba sprawności skałkowa, albo braku wyobraźni piętnastolatka. Ponieważ nic z powyższych mnie nie dotyczy zarządziłam odwrót. Grzecznie obeszliśmy górkę szlakiem dla rodziców z małymi dziećmi.
Trzeba było zobaczyć jak sprawy się mają na Słonecznym Wybrzeżu. Obawialiśmy się tłoku, ale Sunshine Coast bardzo miło nas rozczarowało. Wylądowaliśmy w parku karawanowym w Caloundra.
Jedna z Glass House Mountains
Oczywiście piękne wybrzeże, dzika plaża jak chyba wszędzie w Australii, niewysokie, zadbane domki, tonące w tropikalnej zieleni, a nasz kamping to pusty, czysty, duży, zielony park z dostępem do morza. Zajrzeliśmy także do Noosa Heads, urokliwej, dość ekskluzywnej miejscowości, położonej nad potężnym zalewem, złożonym z półwyspów, wysepek, jeziorek, zatoczek.
Dziś odwiedziliśmy pierwsze nasze duże miasto w Australii Brisbane. Bardzo nam się podobało, można powiedzieć Ameryka:))
Brisbane
Teraz jesteśmy na kolejnym słynnym odcinku wybrzeża australijskiego Złote Wybrzeże.
Dojeżdżamy do Złotego Wybrzeża
Odjechaliśmy trochę od potężnego skupiska jasnych, kolorowych wieżowców (Miami Beach albo Waikiki Beach, a nawet lepiej), gdzie Australijczycy gnają na wakacje do parków wodnych, parków rozrywki i centrów towarowych na zakupy. Przycupnęliśmy w Burleigh Heads, obecnie mieszkamy przy Fifth Avenue, a toalety mamy przy Thirth Av. i Sixth Av. Właśnie po naszej ulicy przejechał pan, sprzedający świeże owoce morza. Chcieliśmy jutro znowu jechać w góry , ale tu jest tak ładnie, że chyba poleniuchujemy na plaży, popływamy w basenie, pogapimy się na pelikany i papugi, zajrzymy nad rzekę. Góry pojutrze.

wtorek, 20 października 2009

Whales, dolphins and Rainbow Beach

So we have just finished our short holiday in Yeppoon… thanks to friends living here we could stay at the superb house with the beautiful sea view, had our own bed with breakfast, lunch and dinner included , excellent home atmosphere just amazing , THANKS ! We passed the tropic of Capricorn at Rockhampton so we are not in the tropical zone any more. You can believe or not but it’s really visible and noticeable after first 100km from the tropic, more green colours everywhere and not +40C anymore ( 26-29C day and 14-16C at night brrr ) . At our first stop after we left Yeppoon at Harvey Bay we were convinced to take a catamaran boat and see Humpback Whales. Honestly they didn’t need much time to convince us as it’s like a ‘must do thing’ when you are here in October. Amazing experience, we saw several mothers with young generation swimming close to our boat, it’s really a big ‘fish’.
Have you ever seen 70 different sand colors at one beach ? If not than you have to visit Rainbow Beach part of Cooloola – Great Sandy National Park. I was a little skeptical about it , but it’s really true, please have a look at photos. Amazing , just walking on the beach ( 4x4 owners can drive, but not faster than 80km/h ) you can see all possible colours mixing in the sea, before they are really separated and flow like a waterfall(s).
As we like wild life we stayed one day more and see dolphins in the morning . It’s the next amazing story. Something like 30 years ago people from Tin Can Bay ( small fishing harbour ) helped dolphin attacked by shark. 10 days after he left the safe bay dolphin arrived again to say ‘thank you’ and since then it’s the 3 generation of the same dolphin’s family visiting harbour every morning between 7.30 and 8.30, can you imagine ? It’s two of them now, father and son, they swim 50cm from you , but they are still wild so you can not touch them .
At the local movie theatre today, interesting experience as it was 10 viewers all together and the hall ( room ? ) was almost full .

Słoneczne Wybrzeże

Niestety z internetem jest ciężko, może dlatego, że omijamy miejsca typowo turystyczne. Na przykład w Airlie Beach, tam gdzie jest dużo ludzi nasz wszędobylski Mc Donalds udostępnia internet za darmo, przy stolikach, jedząc hamburgery ludzie korzystają z WiFi. W kafejkach internetowych trzeba zapłacić 5 dolarów za pół godziny czyli prawie 15 zł. A prędkość tego netu nie jest najlepsza niestety. Z tego też powodu będziemy zmuszeni do kupienia przewodnika po Australii, gdyż moje wszystkie linki do pięknych stron informacyjnych wymagają dużo czasu.
Dziobaki w Eungella były słodkie, widoki równie bajeczne jak w Kalifornii ( trzeba się trocę ruszyć znad jeziora Tahoe, żeby docenić resztę świata :)). W czasie następnych kilku dni byliśmy wspaniale goszczeni przez znajomych naszych rodziców w Yeppoon, miasteczko urokliwe, położone na wzgórzach z pięknymi widokami na ocean. Sypialnia z prawdziwego zdarzenia, osobista łazienka, pyszne pierożki, morskie przysmaki, szampan, wino i można tak do końca świata.
Ale ruszyliśmy dalej, strefę tropikalną już opuściliśmy i trochę nam się nie podoba, że już nie jest tak ciepło. Zwrotnik koziorożca przekroczyliśmy w Rockhampton. W Harvey Bay wybraliśmy się na Whale watching czyli obserwację wielorybów. Wielorybie mamy (Humpback whales) wraz z młodymi baraszkują obecnie w ciepłych wodach blisko Fraser Island, zanim popłyną daleko na południe. Jest coś niesamowicie przyjemnego w przyglądaniu się tym potężnym cielskom (chociaż te akurat nie są największe, bo osiągają jedynie 14 metrów). Wieloryby nie uciekają, są ciekawe i chętnie krążą wokół łodzi , skacząc, pokazując brzuchy, machając płetwami i ogonami.
Great Sandy National Park jest przepiękny. Klify z różnokolorowych piasków spadają do oceanu na szerokości co najmniej kilku kilometrów. Tu udały nam się zdjęcia, bo nie zwierzęta były obiektem. Cudne zatoki, białe bezludne plaże po których jeździ się samochodami z napędem na cztery koła mogłyby znajdować się nieco bliżej Europy. Wpiszcie w Google „Great Sandy Strait”, a na pewno będzie można zobaczyć wiele pięknych zdjęć z lotu ptaka.
Odwiedziliśmy również Tin Can Bay, spokojną piękną miejscowość , gdzie można karmić z ręki delfiny. 30 lat temu przy pomoście pojawiła się delfinka , którą nazwano Scarry z synem Mystique. Od nich zaczęło się karmienie dzikich delfinów. Scarry nie widziano od 2003 roku, ale Mystique ze swoją panią delfinką przybywał jeszcze nie dawno. Teraz codziennie rano pojawia się Mystique z synem. Delfiny przypływają około 7 rano, karmienie jest dokładnie o 8, a wcześniej przez godzinę podpływają do ludzi stojących w wodzie i baraszkują, czekając na rybki. W okolicy krąży również ich stado oraz pelikany, które też mają nadzieję na łatwy łup. Delfinów nie wolno dotykać, bo są dzikie, to one decydują do kogo się zbliżą.
Teraz jesteśmy gdzieś w okolicy Glass Mountain National Park i jutro wybieramy się w baaardzo wysokie góry .

środa, 14 października 2009

wtorek, 13 października 2009

Rodeo, more info as requested

Actually it looks like quite safe competition and everybody including animals have fun ( or animals are good actors ). The only really dangerous part, but more for the bull rider is bull break in. All - cowboy/girl and calf ( sometimes young bull) start from the same point at the same time and they have to do everything as fast as possible:
- horse rider has to catch the small band which is on the calf back;
- horse rider has to catch calf on the lasso;
- two cowboys has to catch calf on the lasso, one for head one for the leg at the same time;
- cowboy has to jump on the young bull ( catching horns ) from the horse and topple it over;
- cowboy has to catch bull on the lasso, topple it over and tied 3 legs together;
- fast horse slalom;
- and bull break in… no comments;
Arena is very safe, something like 10-15 cm of sand mixed with sawdust, and you can believe or not but all animals even young ones knowing very well what is expected and how they should react. Some of them are very smart and cowboys have a real problem to catch them, some of them give up when they don’t see any chances, etc. Generally we were very positively surprised.

poniedziałek, 12 października 2009

Eungella National Park

We are at the Eungella National Park, place where Platypus lives. It’s easy to say ‘ it lives here’ much more difficult is to see it ! We have just spent more than 2,5h observing local river and finally around 5.30pm something appeared in the water - two small ( 30cm ? ) platypus. I tried to take a picture, but it was too dark, I was too slow again and only one photo out of 50 is good enough to present it. Sorry …. maybe next time.

Charters Towers in English

It’s time for a ‘little’ outback now. We are in Charters Towers situated 135km south-west of Townsville, with a population of almost …..10 000 ( whow !), however it was the second biggest town in Queensland during the Gold Age. It was just nothing here since three guys from Europe with help of local horse boy found gold. From 1871, and until 1911, some seven million ounces of gold were extracted from the region. The enormous gold reserves prompted the building of Australia's first regional stock exchange ( restored stock building photo you may find in the provided link ). Couple of hotels, banks and public buildings ( like Civic Men’s Club ) of that era are still in use today giving us some ideas of what life must have been like back in the boom times. A lot of attractions like: first dinner in the restaurant since … long time - Chinese buffet at 13A$ per person and you can eat as much as you can and Rodeo … hmmm something very special and unique ( some people call it the local folklore ). We spent all day watching horses, bulls and cowboys/girls trying to do very strange things with their lasso, but the most exciting competition was to stay on the really big bull for more than x sec. How they are doing it I have no clue , but they can stay on top of it like 10-15sec and then fly to the moon. I tried to take some photos, but it was not possible, I was too slow.

Airlie Beach i Eungella National Park

Z Charters Towers udaliśmy się do Airlie Beach, bardzo turystycznej miejscowości na wybrzeżu. Stąd odpływają wycieczki na białe, piaszczyste plaże na wyspach Whitsundays. Nie zdecydowaliśmy się jednak na ten raj, ale przespaliśmy tam noc i rano przez lasy i góry udaliśmy się do parku Eungella, gdzie czatowaliśmy na dziobaki. Na pewno wszyscy pamiętają z lekcji biologii ssaki, składające jaja i żyjące tylko w Australii. Otóż na specjalnej platformie nad rzeką:
w tropikalnym lesie wypatrywaliśmy te dziwolągi przez dwie i pół godziny aż do zmroku. Pojawiały się żółwie, rybki, smoki, ptaki, a dziobaka ani jednego. Ale cierpliwość się opłaciła i nagle w wodzie zanurkował najpierw jeden, a potem drugi platypus. Ponieważ była woda i zmrok, z 50-ciu zdjęć wybraliśmy jedno. Oto ono:



Teraz siedzimy sobie na najpiękniejszym kampingu w Australii z widokiem na cały świat, słuchamy cykających świerszczy (jeśli to świerszcze), pijemy australijskie wino i idziemy spać.

niedziela, 11 października 2009

Rodeo

Cały dzień spędziliśmy na rodeo. Rano eliminacje, wieczorem konkurs właściwy. Wieczorem bardzo uroczyście rozpoczęto program, odśpiewano hymn Australii, kowbojki były ubrane w świecące koszule, konie miały wymalowane gwiazdki na zadkach. Ci ludzie rodzili się w siodle, konie piękne, zadbane, błyszczące, byki potężne, z garbami na plecach, prawdziwe buffalo. Kto zna się na koniach i lubi patrzeć na te zwierzęta w czasie ruchu, rodeo to wymarzona dla niego rozrywka. Na trybunach głównie kowboje i kowbojki, wszyscy ubrani w kowbojskie buty, dżinsy, pasy skórzane z metalowymi cekinami, koszule zapinane na guziki i obowiązkowo kapelusze. Nawet mały kilku miesięczny chłopczyk miał dżinsy, pas i koszulę.
Konkurencji bardzo dużo: jazda na czas, łapanie na lasso młodych byczków, wiązanie trzech nóg, ujeżdżanie młodych koni i byków. Ujeżdżanie byków z ogromnymi rogami, to konkurencja na koniec imprezy, bo najbardziej mrożąca krew w żyłach. Po każdym, jednym ujeżdżaniu, stwierdzałam, że trzeba być idiotą, żeby wsiadać na takiego byka, ale każda następna jazda zapiera dech. Trzeba się utrzymać na byku (bez siodła) przez kilka sekund, potem rozbrzmiewa gong i wtedy zaczyna się zabawa, trzeba jakoś z tego wierzgającego byka zsiąść. Pomagają w tym trzej ludzie przebrani za klownów i kilku innych ochroniarzy. Kiedy zawodnik zeskoczy i cudem umknie spod kopyt i rogów, zaczyna się następna zabawa, bo trzeba tego rozjuszonego byka przegonić z areny. A byczek przebiegnie sobie wzdłuż ogrodzenia, pobucha trochę parą, pogrzebie kopytami w ziemi, przepędzi rogami wszystkich pomocników, również tych strzelających z bata i stanie sobie na środku i patrzy. Jak nic nie pomaga, wtedy wpuszczają stado innych byków, które już dają sobie radę z kumplem. Jako stado grzecznie opuszczają arenę.
Mamy kilka zdjęć, ale obrazują one jedynie trochę co tam się działo. Wygląda to czasami na pastwienie się nad zwierzętami, ale w rzeczywistości młode byczki po złapaniu, były natychmiast rozwiązywanie, stawiane na nogi i odsyłane do zagrody. Generalnie wyglądało to tak jakby wszyscy świetnie się bawili, zwierzęta również.
Zdjęcia będą za kilka dni.

Charters Towers, 9 .10.2009

Nie smignęliśmy od razu na południe. Słodycz Wyspy Magnetycznej nas zemdliła, jak porcja słodkich lodów waniliowych z latte cafe z kwaśnym mlekiem. Jesteśmy teraz w prawdziwym outbacku, 150 kilometrów w głąb Australii, na zachód od Townsville. Najprawdziwszy outback zaczyna się trochę dalej, ale tu też można go poczuć. Trup kangurów, psów dingo i krów ścieli się gęsto wzdłuż szosy. Osada Charter Towers powstała ponad sto lat temu, kiedy odkryto tu złoto. Kiedyś było tu 90 hoteli dla górników. Obecnie miasto jest zadbane, stare budynki w bardzo dobrym stanie. Łatwo można się przenieść w odległe czasy. Takich potężnych mangowców, jak tu nigdzie jeszcze nie widzieliśmy, wszystkie owoce zielone, dojrzeją dopiero w grudniu.
Dziś odwiedziliśmy chińską restaurację, bufet za 13 dolców, możesz jeść, ile chcesz. Każdy mieszkaniec, który wszedł do tej knajpy, a jest dziś piątek, początek weekendu, urwał się jak z księżyca, młoda Atena, w białej sukni z łańcuchem na szyi, małżeństwo w dwojgiem wygłodniałych dzieci, aborygenka. Wszyscy poważni, jakby przyprószeni tygodniowym pyłem z interioru, wiedzieli, że zaraz zaczną ucztę. Potężna kobieta matka w czarnej sukni, z tubką ciemnego pudru na twarzy, facet z brodą, z kolorową chustką w kwiaty na głowie. Najpierw jedna potężna porcyjka zawędrowała na talerz u każdego, potem następna. Końca tej uczty nie doczekaliśmy, ale zawarliśmy wzrokowe przymierze z drobnymi,Chinkami, które obsługiwały gości.
Dzień znowu się kończy, jutro jedziemy na rodeo seniorów, eliminacje i finał.

piątek, 9 października 2009

czwartek, 8 października 2009

Wyspa Magnetyczna

Przypłynęliśmy promem na Wyspę Magnetyczną. Nazwał ją tak oczywiście Kapitan Cook, kiedy to kompas zaczął wariować w okolicy wyspy. Wyspa niezwykle piękna, nieduża, porośnięta lasem, zatoki i zatoczki ze złotym piaskiem, woda przejrzysta i spokojna jak w jeziorze. Teraz nie mieszkamy już na kampingu, ale chyba w ogrodzie zoologicznym. Spaliśmy już z kotami, kurami, kaczkami, kangurami. Teraz mieszkamy z rozmaitymi kolorowymi ptakami i zwierzątkami, podobnymi do kotów (possum in English), które przychodzą na orzeszki, tak samo jak duże ptaszyska o długich dziobach i wysokich nogach. Kolorowe papuszki przychodzą na jabłuszko, a teraz właśnie jeden mały ptaszek, podobny do kanarka siedzi na lusterku od samochodu i sam sobie się przygląda. Są również misie koala, ale ogrodzone płotem , można je zobaczyć, kupując bilet na wycieczkę. Widzieliśmy je, mimo, że nie zapłaciliśmy i zdjęcia też mamy, całkiem spore te misie. Najwięcej zwierząt jest tam, gdzie są ludzie, wcale nie w tropikalnym lesie. W ciągu dnia ptaki i motyle, a wieczorem, kiedy zapadnie zmrok wyłażą te , które spały w dzień, trzeba tylko siedzieć spokojnie i czekać. Dziś czeka nas rafa wokół wyspy, zaopatrzyliśmy się w płetwy, żeby szybciej tam dopłynąć.
Ponieważ internet jest w Australii w powijakach, słaba prędkość, ciężka kasa, zdjęć na razie nie będzie. Jutro wracamy na ląd i śmigamy na południe.

wtorek, 6 października 2009

Northern Qeensland

So finally we have our home, it’s called Toyota Hiace, no more planes, morning wake up ( I wish ), tent set up, etc. for at least 2,5 months. Just an easy life. We started from Cairns and decided to go north to the Cap Tribulation called by Cap Cook due to the problems with his ship faced on the reef and Daintree National Park must see destinations among Australia’s premier attractions. It’s the only place ( it’s what local says ) where the rainforest meets reef. In addition it’s the oldest rainforest in the Earth – something like 140 million years. Forest like a forest , mess like a hell , one tree can support two or three different types, you don’t see the sky almost at all and strangers walking around, nice. We also did some hiking there, but as the highest mountain Mt. Sorrow is about 750m above the sea level… it’s probably better not to mention about it. Cap Tribulation, the place where the asphalt road ends and you can meet couple of real travelers using 4x4 V8, sleeping on the car’s roof, eating strangers so we have decided to start our south way from there. I forgot to mention that the most popular information table there is about crocks ( Danger Crocodiles ) so in all places locals don’t want to see any tourists you can find it, easy and very effective !
Driving though the Atherton plateau region incorporating towns like Millaa Millaa ( nice small camping ), Ravenshoe ( beautiful waterfalls ), Herberton ( old mining city, superb, but 22$ entrance fee/person to see what left from the old good times ), coffee plantations and wineries ( by the way can you imagine that they are doing wine from mango - dry, sweet and sparkling ) we finally landed at Mission Beach. Yep, it’s what we like, 14km by 300m gold sand beach, assuming that Queensland is 4 times bigger than Poland and population is around 20 times less we don’t need to wake up at 6 to book our beach chairs at all. No people almost at all, how is it possible ? In addition it’s home to more than 60% of Australia’s butterflies, cassowaries – the largest flightless bird, only 1500 left in Australia and we are unlikely to see it so far and of course The Great Reef is just around the corner. The Great Reef is just great, we spent 2 hours in the relatively small boat ( windy day, waves , etc … you can imagine ) to reach the right point in the middle of the ocean. The Crew member said : it’s the most beautiful reef around ( we see only the blue sea ), no big sharks, just please jump to the water and watch…. honestly I haven’t seen much enthusiasm, but when we tried they could not call us back. Please have a look at some pictures and use Photoshop to add colors to really get impression how it looks like.
We continue south today, let’s believe it will be easier to find the place with internet on our way.

poniedziałek, 5 października 2009

Mission Beach

Od kilku dni podróżujemy camperem. W Cairns odebraliśmy toyotę, w której mamy kuchnię i sypialnię.
Tu stoję przy naszym domku
Nie musimy obawiać się o posiłki i nocleg. Stajemy, gdzie chcemy, w sklepie kupujemy jedzenie, chowamy do lodówki i gotujemy sobie na naszej kuchence. Jedzenie jest tu bardzo smaczne, zupełnie co innego niż w Stanach. Dużo produktów wstępnie przyrządzonych, więc łatwo jest ugotować szybko coś dobrego. Mało sprzątania, bo mały dom, mało prania, bo ciepło, życie proste. Zatrzymujemy się głównie w parkach kamperowych za 18 dolarów za noc. Dolar australijski to 2,5 zł.
Z Cairns pojechaliśmy na północ do Daintree National Park i na Cape Tribulation czyli Przylądek Udręki. Tak nazwał go kapitan Cook, który trafił na rafę koralową w jego pobliżu i uszkodził statek. Wdrapaliśmy się również na górę, nazwaną przez kapitana Mt Sorrow czyli góra Smutku. Góra porośnięta jest tropikalnym lasem deszczowym. Drzewa składają się z wielu drzew i plątaniny różnych pnączy. Jedno drzewo rośnie na drugim. Trudno dopatrzeć się co było pierwsze. Las jest gęsty i ciemny, grzybów niestety nie ma , ale czasami można dojrzeć tropikalny kwiat.
Takie kwiatki w doniczkach kupujemy w Obi

Plaże są tu szerokie, szczególnie w czasie odpływu i długie, ludzi mało, gdzieś w oddali widać, że ktoś się opala. Pod ciepła wodą piasek, żadnych rybek.
Teraz mieszkamy w parku karawanowym w Mission Beach.
Stąd nadajemy, Mission Beach
Po drodze wśród lasu deszczowego szukaliśmy kazuarów, są to wielkie ptaszyska nieloty, tablic informacyjnych o ich śladach tutaj mnóstwo, ale kasowarka żadnego nie dojrzeliśmy (cassowary).

Właśnie wróciliśmy z Wielkiej Rafy Koralowej. Płynęliśmy tam 2 godziny szybką łodzią, bujało strasznie, każdy miał wiadro pod brodą. W pewnym momencie kazali nam wysiąść z łodzi z maskami i rurkami, strach padł na wszystkich uczestników wycieczki. Bo to przecież otwarty ocean. No ale co było robić. Po kilku metrach rozpaczliwego machania rękami i płetwami,pod wodą pojawiło się akwarium morskie, rybki, ryby i rybiska, fosforyzujące, w centki, w kropki, kolorowe paski, korale w różnych kolorach nabierały intensywności w słońcu.
Kiedy w Polsce jest ranek, u nas już dzień się kończy, jutro ruszamy dalej na południe.

niedziela, 4 października 2009

czwartek, 1 października 2009

Mossman

Jestesmy w Mossman, niedaleko Cairns na polnocnym wschodzie Australii. U nas wszystko w porzadku, mamy campervana, ktory zastepuje nam dom. Przemieszczamy sie powoli na poludnie wzdluz wybrzeza, nie musimy rozbijac namiotu, szukamy ladnych miejsc.
Mamy ograniczony dostep do internetu. Pozdrawiamy wszystkich. Do uslyszenia.

We are in Mossman close to Cairns ( almost end of the 2WD road ). Our home is called Toyota and we have everything what is needed to survive next 75 days in Australia. We have just started our trip down ( south ) basically stopping everywhere we want. We have general problem with the WiFi access here ( using public access from the bookshop now ). Best for All.

niedziela, 27 września 2009

Darwin, Australia

Zdarzyło się coś tragicznego, czego nie możemy ogarnąć. Zginął najbliższy kolega naszych dzieci, syn naszych najbliższych sąsiadów. Dowiedzieliśmy się o tym kilka godzin temu i nie wiemy jeszcze jak sobie z tym poradzić. Dla nas jest to przeżycie tragiczne, ale dla Rodziców Stasia jest to tragedia, której rozmiarów my nie jesteśmy w stanie pojąć. Musimy to wszystko przemyśleć. Na razie na blogu będziemy dawać znać gdzie jesteśmy. Ale na pewno jesteśmy myślami w Otominie.

We have just received information that son of our closest friends died in the accident yesterday. We are shocked and need time. Our blog is on hold as we are not able to continue at the moment.
Ewa and Pawel

piątek, 25 września 2009

1156km to Alice Springs

I think we are in Australia, not 100% sure as we started 21st at 9.15 am from Honolulu and landed 23rd at 1.40 am in Darwin so our brains getting crazy a little, but the high number of strange animals jumping like account manager with the PO in hands confirms the final destination. Welcome thunderstorm in Sydney delayed our arrival to Darwin and cost us the first night in the car. It initiated delicate discussion about planning our steps or not, but early morning scrambled eggs with bacon, fresh coffee and shower in the middle of nowhere saved my life. Kakadu National Park basically landscape of contrasts, sweet waters with lotus flowers, saltwater crocodiles, waterfalls cascades ( even now end of the dry season ), thousands of birds and Aboriginal rocks with art ( 2000 years plus paintings on the rocks ). I am not sure if any photos can really pass what we have seen here , but we did our best taking as many photos as possible. We have just arrived to Katherine ( Nitmiluk National Park ) where we stay at the camp with ‘jumpers’ , but after cats ( smelt like a .. ) and chickens ( 5 o’clock wake up …. kukuryku … ) the next occupied camp is really peanut for us. Let’s see what tomorrow can bring as we plan to rent a kayak and discover one of the local rivers here.
Aborigines, sad subject after couple of days experience, almost not visible during a day, but ‘occupying’ city a little bit like savages in the evening … very sad honestly.
PS
Today, Tomorrow, Toyota in Australia !