Jesteśmy w Mendozie, ponad dwa miesiące pracowaliśmy sumiennie, żeby teraz siedzieć w cieple wieczoru na kempingu w stylu tajskim. Mendocinos czyli mieszkańcy Mendozy też uwielbiają siedzieć przed domem con copa de vino casero w dłoni i patrzeć na Andy. Choć to już nie małe, senne pueblo, a ruchliwe miasto. To co w nim najpiękniejsze, to drzewa, potężne platany, jacarandy, sycamore trees, posadzone od XVI wieku przez hiszpańskich pionierów i cierpliwie podlewane, bo Mendoza otrzymuje deszcz z nieba przez pięć dni w roku. Drzewa tworzą olbrzymie tunele nad alejami, a wzdłuż ulic płyną potoki wody potężnymi kanałami.
Granicę przekroczyliśmy pomiędzy chilijskim San Clemente, a argentyńskim Malargue na przełęczy paso El Pehuenche, na wysokości 2500 mnpm. Przez 2 dni jechaliśmy jedną z najpiękniejszych, górskich dróg, wcale nie opisanych w przewodniku, pierwszą noc spędziliśmy w aromatycznym lesie eukaliptusowym, zastanawiając się, czy przypadkiem nie wylądowaliśmy w Australii, drugą noc nad laguną del Maule, której zdjęcia można zobaczyć w poprzednim poście. Kosmiczne piękno owej laguny zainspirowało nas do ukręcenia ekologicznego kogla - mogla na brązowym cukrze z trzciny i wiejskich chilijskich żóltkach. Jutro zwiedzamy ogrody różane i jedziemy w kierunku kolejnej andyjskiej przełęczy na wysokości 4600 mnpm. A może odwiedzimy jakąś winiarnię, a może jeszcze ciepłe termy? Plany rodzą się teraz po drodze.
0 comments:
Prześlij komentarz