Suliki w podróży

piątek, 25 września 2009

Aussie, North Territory

Dotarliśmy do Australii. I już wierzymy, że tu naprawdę jesteśmy. Widzieliśmy kangury, psy dingo, termitiery, krokodyle i aborygenów. No to chyba jest Australia. Lotnisko w Sydney przywitało nas burzą z pięknymi wyładowaniami atmosferycznymi. Wylądowaliśmy w Darwin po pierwszej w nocy. Hotele przy lotnisku nam się nie podobały, a, że cała noclegownia po drodze była o tej porze nieczynna, to spaliśmy w samochodzie w buszu. Śniadanko, złożone z jajka na miękko, bekonu i grzanki oraz porządny prysznic w napotkanym po drodze parku karawanowym bardzo nam smakowało po długiej podróży. Nie wiele potrzeba, żeby się urodzić na nowo, a jednak wiele.
Zaliczyliśmy park narodowy Kakadu. Płynęliśmy statkiem po Yellow Waters, a olbrzymie krokodyle różańcowe wylegiwały się ze znudzeniem w żółtych ślepiach. Masa rozmaitych ptaków dużych , małych i kolorowych, dla nas orientalnych wprost nas atakowała, takiej masy ptactwa nigdzie wcześniej nie było. Teraz jesteśmy w miejscowości Katherine, oddalonej o 300 km na południe od Darwin. Żeby tu dotrzeć, trzeba przejechać przez niewielką część outbacku i otrzeć się o kilka pociągów drogowych – są to olbrzymie ciężarówy, ciągnące przeważnie trzy olbrzymie przyczepy różnego rodzaju.
Jest ciepło, dobrze, że już mieliśmy trening na Hawajach, bo tu jest naprawdę niesamowicie gorąco. Dlatego nie mieszkamy teraz w namiocie, a w pokoju klimatyzowanym w pięknym starym parku Springvale Homestaed w Katherine nad rzeką. Klima to jest boski wynalazek! Podtrzymujemy tradycję i znowu otaczają nas zwierzęta, tym razem kangury i kaczki. Kangury są podobne do zajęcy, tylko trochę większe i ciekawskie. Wyglądają bardzo sympatycznie.
Jeśli chodzi o autochtonów, czyli aborygenów, to są dziwni. Zupełnie inni niż hindusi czy afrykanerzy. Ich twarze są nachmurzone i dzikie. Chodzą po ulicach grupami, w zniszczonych, biednych ubraniach, zaglądają przez okna do kawiarni i restauracji, gdzie siedzą biali. Nie pracują nawet na stanowiskach najniżej płatnych, stanowią jakby odrębną nację. Nie widać, żeby biali się ich obawiali, ale można się ich przestraszyć.
Szynka smakuje jak w Polsce, ser też, chleba chyba tu dobrego nie znajdziemy. Zaraz spróbujemy tutejszego ananasa i melona.
Jutro pożyczamy kajak, pływamy po rzece Katherine i może odwiedzimy jakieś jaskinie. Fajnie jest na urlopie :))
Oddalibyśmy Wam trochę słońca, ale na razie nie wiemy jak.

0 comments:

Prześlij komentarz