Suliki w podróży

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Christchurch

Ach te góry, strasznie są kapryśne. Wieczorem, tamtego dnia w Arthurs Pass rozpętał się silny, zimny wiatr. W Arthurs Pass (jest to przełęcz w Alpach Południowych, przez którą można przejechać na zachodnie wybrzeże) mieszkaliśmy na kempingu, na którym oprócz kawałka zielonej trawki była kryta chata ze stołami. Jeździliśmy więc naszym pojazdem pomiędzy barem, prysznicem, schroniskiem, gdzie był internet, a naszym kempingiem. Następnego dnia nad ranem miał spaść deszcz, 200 mm. Koło szóstej rano miało go padać najwięcej. I tak też było, wierzymy już zawsze meteorologom. I rano znowu kursowaliśmy pomiędzy naszą trawką, łazienką a kuchnią. Niestety wypad w góry nam się nie udał, ale na widoki nawet w deszczu można tu zawsze liczyć. W czasie jazdy, w drodze do Christchurch powoli się przejaśniło.
Oddaliśmy samochód, przenieśliśmy się do hotelu (biała łazienka z białymi ręcznikami to szok pokamperowy :)), jutro wczesnym rankiem żegnamy Nową Zelandię. Lecimy do Sydney, gdzie na lotnisku kwitniemy co najmniej 7 godzin w oczekiwaniu na samolot na Bali. Wymieniamy kraje zagarnięte przez białych na Azję.
Nowa Zelandia, a szczególnie południowa wyspa, a szczególnie południowa część tej wyspy to dziki, mało zamieszkały, niezwykle zielony i górzysty rejon. To co tu najpiękniejsze według nas to te góry, na które przeważnie można jedynie patrzeć. Szlaków tu mało, a jeśli już, to wielodniowe ścieżki śladem dawnych odkrywców. Lasy są dziwne, bo coś rośnie tu wszędzie – na kamieniach, na pniach, pod krystaliczną wodą w potokach.
Hobbitów i Elfów nie spotkaliśmy ale one na pewno tu są !


Zdjęcia, Mt Cook NP

0 comments:

Prześlij komentarz