13 sty 2010
Bardziej tu zielono niż w Nowej Zelandii. Ziemia jest tak urodzajna, że ludzie na pewno nie są tu głodni. Wystarczy wsadzić palcem patyk i on się zazieleni. Na podwórkach przed domami zamiast samochodów stoją groby bliskich. A wokół biegają dzieci. Najpiękniejsze są dziewczynki. Szczerzą do nas białe zęby i świecą czarnymi oczami. W ogródkach rośnie mango, kukurydza, kawa i kakao, a oprócz tego kwiaty, których nie znamy.
Dziś był bardzo piękny dzień. Rano zdobywaliśmy wulkan wraz z trzema przewodnikami: nasz driver, nasz quide i przewodnik z wioski. My na vibramie, wódz z wioski na bosaka z meczetą, po kamieniach, krowim łajnie prowadził nas przez las bambusowy, kawowy i eukaliptusowy ze wzrastającym przyspieszeniem. Po powrocie należało się 50000(pięćdziesiąt tysięcy) Rupii.
Potem była wizyta w rdzennej wiosce indonezyjskiej, można zobaczyć na zdjęciach jak tu ludzie mieszkają. Wioska leży na zboczu wulkanu. A potem w nagrodę była kąpiel w gorących źródłach, w strugach deszczu. W hotelu brak ciepłej wody, więc można było umyć głowę w ciepłym, bulgoczącym jeziorku.
W restauracji zamiast naturalnych kwiatów, kwitną sztuczne i mrugają lampki świąteczne, prawdziwy kicz tu obowiązuje, przyzwyczajenie robi swoje, jak wrócimy już niedługo do domu, to zmieniamy wystrój domu. Tutejszy bimberek z miodem i z lemonką smakuje nieźle, wina tu brak. Jutro ciąg dalszy podrózy Sulików, zapraszamy jak znajdziemy dostęp do netu.
16 stycznia 2010
Siedzimy w górach pod daszkiem. Dojechaliśmy do Moni, przez piękne góry. Jak tak dalej będzie lało, to ciekawe jak będziemy szli o 5 rano na ten wulkan. Miejscowi mówią, że nie będzie rano padało. Nie szkodzi, że pada, nie szkodzi, że nie widać wulkanów, napatrzyliśmy się na nie w Nowej Zelandii. Tu, pola ryżowe w deszczu wyglądają pięknie, a tak ciepły deszcz to rzadkie dla nas przeżycie.
16 stycznia 2010
I znów Bali. Ostatnia noc na Flores, w Maumere to istna udręka. Walczyliśmy z komarami i z upałem. Niby bungalowy nad morzem w spokojnym miejscu, ale domek zbudowany z maty bambusowej przepuszcza wszystkie świństwa. A do tego nie ma moskitiery. Co dwie godziny pobudka, o czwartej rano prysznic, o piątej rano brak zamówionego śniadania, o piątej trzydzieści brak zamówionej na lotnisko taksówki. Cały hotel postawiliśmy na nogi, wszystkie floreski płakały, że one nie mówią po angielsku, Aż w końcu przyjechał samochód dostawczy (kierowca w piżamie) i zabrał nas w niewiadomym kierunku. Szczęśliwie dojechaliśmy na lotnisko, kierowca dostał dwa dolary w nagrodę za nasze szczęście i niesamowicie szczęśliwy uśmiech zakwitł na jego czarnej twarzy.
Teraz leczymy rany w kapitalnej knajpie przy przepysznych drinkach i cichutkiej muzyce w Ubud na Bali.
Photos, Flores, nowe zdjecia, dodane do poprzednich
Bardziej tu zielono niż w Nowej Zelandii. Ziemia jest tak urodzajna, że ludzie na pewno nie są tu głodni. Wystarczy wsadzić palcem patyk i on się zazieleni. Na podwórkach przed domami zamiast samochodów stoją groby bliskich. A wokół biegają dzieci. Najpiękniejsze są dziewczynki. Szczerzą do nas białe zęby i świecą czarnymi oczami. W ogródkach rośnie mango, kukurydza, kawa i kakao, a oprócz tego kwiaty, których nie znamy.
Dziś był bardzo piękny dzień. Rano zdobywaliśmy wulkan wraz z trzema przewodnikami: nasz driver, nasz quide i przewodnik z wioski. My na vibramie, wódz z wioski na bosaka z meczetą, po kamieniach, krowim łajnie prowadził nas przez las bambusowy, kawowy i eukaliptusowy ze wzrastającym przyspieszeniem. Po powrocie należało się 50000(pięćdziesiąt tysięcy) Rupii.
Potem była wizyta w rdzennej wiosce indonezyjskiej, można zobaczyć na zdjęciach jak tu ludzie mieszkają. Wioska leży na zboczu wulkanu. A potem w nagrodę była kąpiel w gorących źródłach, w strugach deszczu. W hotelu brak ciepłej wody, więc można było umyć głowę w ciepłym, bulgoczącym jeziorku.
W restauracji zamiast naturalnych kwiatów, kwitną sztuczne i mrugają lampki świąteczne, prawdziwy kicz tu obowiązuje, przyzwyczajenie robi swoje, jak wrócimy już niedługo do domu, to zmieniamy wystrój domu. Tutejszy bimberek z miodem i z lemonką smakuje nieźle, wina tu brak. Jutro ciąg dalszy podrózy Sulików, zapraszamy jak znajdziemy dostęp do netu.
16 stycznia 2010
Siedzimy w górach pod daszkiem. Dojechaliśmy do Moni, przez piękne góry. Jak tak dalej będzie lało, to ciekawe jak będziemy szli o 5 rano na ten wulkan. Miejscowi mówią, że nie będzie rano padało. Nie szkodzi, że pada, nie szkodzi, że nie widać wulkanów, napatrzyliśmy się na nie w Nowej Zelandii. Tu, pola ryżowe w deszczu wyglądają pięknie, a tak ciepły deszcz to rzadkie dla nas przeżycie.
16 stycznia 2010
I znów Bali. Ostatnia noc na Flores, w Maumere to istna udręka. Walczyliśmy z komarami i z upałem. Niby bungalowy nad morzem w spokojnym miejscu, ale domek zbudowany z maty bambusowej przepuszcza wszystkie świństwa. A do tego nie ma moskitiery. Co dwie godziny pobudka, o czwartej rano prysznic, o piątej rano brak zamówionego śniadania, o piątej trzydzieści brak zamówionej na lotnisko taksówki. Cały hotel postawiliśmy na nogi, wszystkie floreski płakały, że one nie mówią po angielsku, Aż w końcu przyjechał samochód dostawczy (kierowca w piżamie) i zabrał nas w niewiadomym kierunku. Szczęśliwie dojechaliśmy na lotnisko, kierowca dostał dwa dolary w nagrodę za nasze szczęście i niesamowicie szczęśliwy uśmiech zakwitł na jego czarnej twarzy.
Teraz leczymy rany w kapitalnej knajpie przy przepysznych drinkach i cichutkiej muzyce w Ubud na Bali.
Photos, Flores, nowe zdjecia, dodane do poprzednich
ale piekna porcja fotek :)
OdpowiedzUsuńa o Waszych przygodach czytamy chetnie - to przeciez wazna czesc podrozy - tym bardziej, ze koncza sie szczesliwie :)