W Kambodży poruszamy się głównie autobusami i tuk-tukami. Przyjemnie jedzie się klimatyzowanym autobusem przez kraj, domy w wioskach stoją na wysokich nogach, w palmowym gąszczu. Co prawda sucha pora roku sprawia, że drzewa tracą liście, żeby zaoszczędzić wodę i nie jest tak soczyście zielono jak na Bali, gdzie byliśmy w deszczowej porze. Stolica Kambodży Phnom Phen to bardzo ożywione miasto w porównaniu do Vientiane, stolicy Laosu. Jest piękny pałac królewski, srebrna pagoda i muzeum narodowe, gdzie zgromadzono mnóstwo eksponatów z Angkoru, no i oczywiście muzeum poświęcone reżimowi Czerwonych Khmerów. A po ulicach jeżdżą przede wszystkim Lexusy. Kalekich żebraków, dzieci śpiących na ulicach również tu nie brakuje. Walutą obiegową jest tu amerykański dolar i rodzinny riel. Bankomat nawet nie pyta jaką walutę chcemy, tylko wypłaca dolary. Naszym głównym celem w Kambodży był Angkor, imperium khmerskie, którego czasy świetności przypadają na wieki X - XII. Zanurzone w dżungli ruiny wielu przepięknych i olbrzymich świątyń można odwiedzać przez wiele dni. Ruiny są niepowtarzalne i stanowią prawdziwe pole do popisu dla fotografów, malarzy i grafików. Na wstęp jedniodniowy do Angkoru należy wysupłać 20 dolarów, a jeden dzień to stanowczo za mało. Turystów odwiedzających Ankor jest bardzo dużo, głównie autokarowe wycieczki Japończyków. Angkor jest w trakcie systematycznego zawalania, jedyne znaki ratowania świątyń to drewniane podpórki. Na pytanie na co przeznaczone są pieniądze z biletów wstępu do Angkoru najszybsza odpowiedź brzmi: Lexusy.
Dziś wracamy do Bangkoku.
Zdjęcia z Kambodży
wtorek, 23 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 comments:
Prześlij komentarz